top of page

Czarnobyl.

Kwiecień 2015 roku.


Wzięło mnie na refleksje...dziwne...złowieszcze wręcz... Czy można karać za marzenia? Nie to za grube słowo, może śmiać się z nich? Nie, nie...to może dziwić się? O tak właśnie! Dziwić się! Chyba zawsze miałam dziwne marzenia. Na przykład takie które stały się marzeniami po jakimś czasie. Mam na myśli naszą wyprawę do Rosji. Przechodząc przez złowieszczą granicę Estonii i Rosji moim marzeniem stało się dotarcie na sam koniec. Czemu taki wstęp? Bo zbliża się wielkimi krokami kolejne z marzeń. Kolejna wyprawa z fantastycznymi ludźmi po trochu rosyjskimi po trochu innymi w gratisie. Wiele osób mówiło po co, dlaczego, na co ci to? Będziesz świecić na moim ślubie. Bo chce...bardzo...nie świecić, tylko jechać. Tak po prostu. No racja zgadzam się tragedia na skalę światową, wiele ludzkich istnień zniknęło. Ciężkie. Na pewno uronię łzę. Na pewno może być niebezpiecznie. Owszem, w Rosji też było niebezpiecznie, nocne spacery po Petersburgu, nocowanie nad Bajkałem z dzikimi psami, chęć rozbicia namiotu przy gułagu in the middle of nowhere, powrót piątkowym nocnym autobusem do większego miasta gdzie mogliśmy dostać po mordzie. Tutaj też postaramy się ogarnąć i przetrwać. Postaramy się nie rzucać w oczy, aczkolwiek chyba nie jesteśmy w tym dobrzy bo na Transsibie byliśmy jeżdżącą atrakcją turystyczną. No cóż każdy ma swój talent, my spełniamy się w kamuflażu. Także ten jedziemy do Czarnobyla, do miejsca które zawsze chciałam zobaczyć i pomimo różnych opinii no i tak go zobaczę. Mam urlop, będę wypoczywać, nie na lazurowym wybrzeżu a w ciemnym i złowieszczym miejscu.


To już dzisiaj! 16 osób + 2 osoby zarządzające wyjazdem (wycieczką?) i powiedzmy na co dzień przebywający w Czarnobylu z kolejnymi grupami...zwiedzających? No dobra ale do rzeczy! Plan mamy napięty, start dzisiaj o 22 z Warszawy, naszym celem na początek jest Kijów, po drodze około 2 lub 3 w nocy przejście przez granicę w Dorohusku (swoją drogą czemu to zawsze musi być noc? Albo dziwny ciemny poranek o 5 nad ranem? Pewnie będzie padać i efekt będzie jeszcze gorszy, ale zapaleni w boju z przechodzeniem przez granicę, z wywalaniem całego autobusu na zewnątrz, myślimy raczej, że będzie to troszkę nieprzyjemne), około południa zwiedzamy Kijów a wieczorem będziemy na Majdanie. Kolejnego dnia startujemy do Strefy, 3 dni w Czarnobylu będą identyczne. Śniadanie, cały dzień w Strefie i obiadokolacja. Jak mniemam do zobaczenia jest tam dużo, i bardzo dobrze! Przygotowani jesteśmy, latarki, czołówki, półmaski przeciwpyłowe, rękawice budowlane, wygodne solidne buty, których nie będzie szkoda nam wyrzucić jeżeli będą napromieniowane, ciuchy z długim rękawem. Można powiedzieć, że już niedługo będziemy stalkerami.

Uwazajny pasazery! Jesteśmy po drugiej stronie, jak milo jest znów usłyszeć rosyjski! Tak jak myśleliśmy, przejście przez granice należało do tych raczej nieprzyjemnych. Miał być czas na toaletę oraz wymianę dolarów na hrywny, ale wyszło jak zwykle. Stojąc uśmiechnięta przy okienku szczęśliwa z hrywnami w ręce patrzę a cała ekipa stojąca za mną się jakoś zniknęła i ostatnia osoba wychodząca z budynku jest poganiana przez jakiegoś moro pogranicznika. Jak już wszyscy zostali wyrzuceni, ponaglająco wskazał na mnie, schowałam szybko kasę bo nie wiadomo czego się spodziewać i pobiegłam za resztą. Zasada nr 1: nie rozdzielać się. Okazało się ze mamy siedzieć w aucie i czekać bo oni tu mają robotę i mamy się nie kręcić. A kurs dolara był taki dobry! Dobra, zapakowaliśmy ekipę do auta i startujemy dalej. Po 10 minutach zatrzymuje nas policja (jakże inaczej!), chcą nam wlepić mandat 600 hrywien, uruchomiliśmy łapówki i 10 euro dało radę.

Kijow! Właściwie to niczym się nie rożni od typowego miasta rosyjskiego, wuchta budynków z dziwnej płyty lub kostki, raczej szarobure. Ale cerkwie to mają śliczne. Poznaliśmy naszego ukraińskiego przewodnika, Wołodię. Przemiły facet, który z chęcią opowiada nam o swoim mieście. Wiemy już co to są pły, międzydupie i maraton dla emeryturaży. Wołodia mówi po polsku z konkretnym ukraińskim akcentem, jak moja babcia od strony ojca (bo jak wiecie bądź nie to mam ukraińskie korzenie i może dlatego na wschodzie czuję się jak w domu). Ale wracając, Kijów jakoś nie wygląda na stolicę kraju, który właśnie prowadzi wojnę, w sumie to nic tu się nie dzieje. Podczas spaceru po mieście poczuliśmy trochę rosyjskiej abstrakcji, mianowicie obok rozstawionych czołgów i pojazdów desantowych miało miejsce zebranie, nie wiem hipsterów, pinup girl'ow i innych człowieków z lat pięćdziesiątych. Wyglądało to groteskowo. Wieczorem wybieramy się na Majdan, pewnie od Wołodii dowiemy się trochę więcej na temat tamtejszych wydarzeń.



Majdan. Byliśmy tam i widzieliśmy. Wołodia opowiedział kto, gdzie, do kogo i jak strzelał. W jakim miejscu były postawione barykady, co w nie wjeżdżało i kto stał po obu ich stronach. Łącznie na Majdanie zginęło 114 osób, z tego 30 zastrzelonych zostało przez snajperów. Zobaczyliśmy ulice, na której zginęło najwięcej osób, miejsce gdzie znajdował się szpital polowy, gdzie były plamy krwi. Przez te opowieści zrobiło się poważnie, smutno i nieprzyjemnie. Ale dla kontrastu, to co się działo potem było z gatunku "co ja tu robię" oraz "co ja tańczę". Ale po kolei. Po wizycie na Majdanie i spacerze po rożnych zakątkach Kijowa wylądowaliśmy na statku który przemierzał Dniepr. Tam delikatnie każdy kupił sobie po piwku, zrobił kilka zdjęć i usiadł grzecznie w kołeczku z cala kompania. Potem zabrzmiała muzyka, ale to nie byle jaka! Wyobraźcie sobie dyskotekę lat 90 z lekką ze szczyptą Ukrainy. Potrzebowaliśmy więcej alkoholu. Po dwóch piwach daliśmy radę przełamać się i tańczyć przy akompaniamencie "aaaa jaje koko dżambo", "ol dat szi łants" i "aaaa ja jaja wycisne" można było zobaczyć, nurkowanie, egipt, podpieranie sufitu, wykopywanie ziemniaczków, wkręcanie żarówek.


Ruszamy z Kijowa, przerwa na potrzeby, mała abstrakcja w postaci lodów o smaku zioła (po co palić skoro można zjeść) i lecimy dalej żeby wyprzedzić ukraińską wycieczkę. Zbliżamy się do granicy Zony. Podpisujemy regulamin oraz oświadczenie ze bierzemy odpowiedzialność za siebie w razie wypadku na terenie niebezpiecznym no i ze nie będziemy wchodzić do budynków (pewnie ze nie wchodziliśmy robiliśmy tylko w nich zdjęcia i wcale nie wdrapywaliśmy się na Oko Moskwy, taki ogromny radar). Przed Zoną czeka na nas Marek, który będzie przemierzać z nami pustkowie, jest on jakby ze strony prawa. Male wyjaśnienie zasad przy granicy, żadnego śmiania się, robienia zdjęć i ciuchy z długim rękawem. Potem wylegitymowanie, strażnik posiada listę z naszymi nazwiskami, okazanie paszportów i możemy wjeżdżać. Jedziemy i jedziemy, nagle słyszymy "uważaj" do kierowcy, trochę nami zarzuciło, wpadliśmy na jakiś uskok i dało się usłyszeć z tylu naszego busa "dojedzmy chociaż w jedna strone!". A co tam w Czarnobylu? Naszym oczom ukazuje się jakby normalne miasteczko z zaparkowanymi samochodami, panią z pieskiem, panem zamiatającym liście, praniem na balkonach. WTF!? Where is our money?! Okazuje się ze w Czarnobylu mieszkają sobie ludzie, po prostu, pracownicy administracyjni, jest straż pożarna, muzeum. Co prawda widać opuszczone budynki, powybijanie okna ale generalnie miasteczko żyje i ma się dobrze (w miarę). Miasteczko Czarnobyl znajduje się ponad 10 km od strefy szczególnego zagrożenia dlatego może być ponownie wykorzystane do zasiedlenia. Tak z ciekawostek na tym terenie można złapać tylko białoruskie radio. Wpływało to negatywnie na poziom naszej agresji, na pewno torturowali tym więźniów. Nasi opiekunowie idą załatwić parę formalności i możemy ruszać do Czarnobyla II, miejsca gdzie mieszkało 1500 osób, żołnierze, oficerowie i ich rodziny. Otrzymujemy dozymetry, mi się jeden skapnął i od razu jak go dostałam do reki zaczął przeraźliwie pikać. Musicie wiedzieć ze w Kijowie poziom napromieniowania wynosi 0.09 mikrosiverta na godzinę, podobnie w naszych polskich miastach. W Czarnobylu średnio było to od 0,15 do 0.20, w niektórych miejscach oczywiście więcej jak się poszuka, np. 3.25. Ciekawostka: znaleziony worek z piaskiem w szkole pokazywał na moim dozymetrze 10,97. Uzbrojeni po zęby w aparaty, latarki, maski, rękawice i plecaki przemierzamy wszystkie miejsca. Musicie wiedzieć ze te moje posty to 1 do pierdyliarda tego co można zobaczyć i usłyszeć. Chodziliśmy po rożnych miejscach: placu zabaw, boisku, sterowni, szkole, magazynie, stołówce, radarze (Oko Moskwy). Zdjęcia nie oddają ogromnych zniszczeń jakich dokonał czas. Dzień się kończy, jedziemy do Czarnobyla I na kolacje i zakwaterowanie w hotelu, tak dokładnie; nocujemy na terenie Strefy. Po drodze jeszcze tylko kontrola przy bramie czy nie jesteśmy napromieniowani i możemy jechać. Jutro w planie elektrownia w Czarnobylu, chłodnie, ferma i cześć Prypeci. Dowiedziałam się dzisiaj co oznacza moje nazwisko, które notabene jest ukraińskie. Otóż jest to worek owinięty skóra np. na wodę, taki nasz bukłak. Poza tym jest jeszcze kordiuczny tłuszcz, najczęściej z barana do oblewania wschodnich potraw.



Chciałam jeszcze Wam kilka spraw tutaj wyjaśnić. Mówiąc wczoraj ze w Czarnobylu I mieszkają ludzie, oczywiście nie miałam na myśli na stale. Wszyscy którzy tutaj pracują czy to w hotelu czy w straży pożarnej przyjeżdżają do pracy na 2 tygodnie i 2 maja wolne. Większość osób pochodzi z rożnych zakątków Ukrainy. Wiecie ze jest tutaj godzina policyjna? O 22 wszystko jest zamykane na głucho i nikt już nie łazi po mieście. Jedna pani pozwoliła nam integrować się dwadzieścia minut dłużej! W hotelowych oknach mamy kraty a na piętrze okna bez klamek, jedynie mały lufcik. Może to po to jakby ktoś poczuł nocny zew przygody. Zapomniałam wcześniej! Jak tutaj jest tanio! 100 razy lepiej niz w Rosji. Tam piwo w knajpie za 20 zł. No dobra ale do sedna. Dzisiaj bardzo ciekawy dzień. Wczoraj było delikatnie, teraz czekam na bombę. Osobiście nie mogę doczekać się zobaczenia stacji Janów oraz Prypeci a tam wesołego miasteczka.


Startujemy z drugim dniem w Zonie. Zatrzymujemy się przy towarzyszu Leninie, jednym z ostatnich na Ukrainie (nowa ustawa mówi o tym, żeby likwidować jakiekolwiek pomniki radzieckie na terenie kraju). Zatrzymujemy się w sklepie spożywczym, który posiada swoje bogactwo pamiątek. W całym Czarnobylu nie ma już magnesów na lodówkę, wykupiliśmy wszystkie. Nasz pierwszy przystanek to ferma norek i hodowla ryb, gdzie możemy ujrzeć histopaty w słoikach. Co najciekawsze Marek i Wołodia pokazują nam najlepsze hot spoty w strefie (dozymetr w pierwszym wskazywal 54,99 mikrosiverta a drugi 107,4. Odbiegając od tematu to jeżeli jesteście na bieżąco to wiecie ze wczoraj bylismy na radarze i w Czarnobylu II, wspinając się na Oko Moskwy, widzieliśmy duże pożary lasów. Marek powiedział nam dzisiaj ze na skutek tego Czarnobyl II jest zamknięty dla zwiedzających, bo strażnicy boja się ze chmura dymu niesie ze sobą radioaktywne cząsteczki, w każdym razie będą to sprawdzać. Cale szczęście zdążyliśmy go zobaczyć. Zbliżamy się do elektrowni, wszyscy na to czekamy. Robi ona ogromne wrażenie. Nakarmiliśmy gigantyczne ryby, zdjęć nie można robić w tym miejscu, dlatego objedziemy elektrownie. Jaka jest historia Czarnobyla? 26 kwietnia 1986 roku o 1.30 nastąpił wybuch, który był skutkiem eksperymentu mającego na celu sprawdzenie jak dużo prądu jest w stanie wyprodukować blok 4 po wyłączeniu zasilania, a przed włączeniem się systemu awaryjnego po 40 sekundach. Takie same zabiegi były wykonane w elektrowniach w Kursku oraz St. Petersburgu. Poszło lepiej. Podjeżdżamy pod elektrownie i blok 4. Zdjęcia można robić w jednym miejscu omijając punkty strategiczne. W maju 1986 roku zaczęto budować sarkofag, czyli ściany które maja zapobiegać wydostawaniu się radioaktywnych substancji, teraz obok tego budowana jest arka, która maja nasunąć na stary sarkofag w 2017 roku. Koszt ok. 2,5 mld euro. Przemieszczamy się na stacje Janów. A tam stare pociągi, trudno powiedzieć czy z czasów katastrofy czy młodsze, zapewne to drugie, ale i tak wyglądają ślicznie. Potem mała cześć Prypeci, a w niej szpital. Na to miasto zdecydowanie poświecę osobny post. A możne teraz coś o chorobie popromiennej. No generalnie ludzie napromieniowani normalnie stąpali po ziemi, po jakimś czasie zaczynały się problemy z żołądkiem, wymioty, wysypka po czym w dalszym okresie poparzenia skory w których mięśnie po prostu odpadały od kości.



Szpital w Prypeci, 43-tysięcznym mieście kolo elektrowni, zrobił ogromne wrażenie. Dlaczego? W sumie na mnie zrobił, ze względu na codzienną pracę w szpitalnych murach. Ale też przez wiele rzeczy pozostawionych na pastwę czasu w samym budynku lub domu (Wołodia na każdy budynek mówi po polsku "dom"). Oczywiście popularnością cieszyły się szpitalne hot spoty. Tam promieniowanie jest piorunujące ze względu na to ze do szpitala wrzucone były ciuchy strażaków, którzy jako pierwsi gasili pożar w elektrowni. Nasze dozymetry wskazywały już 1,427 MILIsiverta. A była to czapka, potem ponad 380 mikrosivertow miały rękawice. Co ciekawe najbardziej napromieniowane są szpitalne piwnice, gdzie znajduje się większość z ubrań. A co w samym szpitalu? Wszystko. Pozostawione leki (ampicylina, penicylina), łóżka, poduszki, ciuchy, fotele ginekologiczne, łóżka noworodkowe. Wszystko pokryte rdzą, mchem i kapiącą z sufitu wodą. Powywracane i wywleczone na środek korytarza, książki, recepty i gazety porozrzucane po pokojach i jak zawsze buty wszelkiej maści. Udało mi się znaleźć grafik pracy pielęgniarek w roku 1986. Poczułam się jakoś dziwnie. Nie wiem czy będę patrzeć teraz na swój grafik bez wspomnień tego opuszczonego miejsca. Staraliśmy się zobaczyć jak najwięcej jednak czas goni a jeszcze tyle do eksploracji. Słyszymy gwizdek Wołodii nawołujący do opuszczenia budynku i powrotu (Prypeć i wszelakie miejsca są ogromne, łatwo się zgubić albo poczuć zew stalkera, dlatego naprawdę dziękujemy za gwizdek). Wracamy na bardzo szybki obiad do Czarnobyla a potem z powrotem do miasta, mijamy potężna elektrownie, robimy zdjęcia z innej perspektywy z busa bo zatrzymywać się nie możemy. Zapomniałam wcześniej dodać, iż będąc pod elektrownia spotkaliśmy Polaków, nastąpiła krotka rozmowa, wyjaśnienie jak się pracuje, gdzie i w czym. Polacy z chęcią odpowiedzieli na nurtujące nas pytania. Serdeczne pozdrowienie i ruszyliśmy w drogę. Dobrze, wracając do wyprawy, przejeżdżamy przez kolejna bramkę ze strażnikami, pokazujemy zgode na wjazd i kontynuujemy nasza podroż do wymarłego miasta. Zatrzymujemy się przy fabryce magnetofonów i magnetowidów, chociaż w sumie czołgi tez tam mogli robić, bo kiedyś każda fabryka miała pozwolenie na produkcje czołgów. A tam powywracane autobusy, stare maszyny a przede wszystkim panorama na elektrownie i cala Prypeć, trochę żeśmy się pogubili, Wołodia gdzieś poszedł. Następnie znaleźliśmy się obok chwytaka który brał udział w sprzątaniu radioaktywnych substancji, to był kolejny hot spot po którym oficjalnie ogłosiliśmy konkurs na odczyty z dozymetrów. Nasze rodziny w grobach się przewracają jak widza co robimy. Potem wylądowaliśmy w budynku straży pożarnej, która bezpośrednio brała udział w gaszeniu pożaru 26 kwietnia 1986 roku, produkowali tam również gorzale. Następne było wiezienie oraz areszt, który wyglądał gorzej niż nasze izolatki (nigdy nie byłam, ale tak mi się wydaje). Zgubimy tam naszego organizatora, który poczuł wspomniany zew stalkera, ale szybko zrozumiał chyba ze to niezakoniecznie dobry pomysł. Znalazł się po chwili. Jedziemy jeszcze na dworzec autobusowy. Na sam koniec drugiego dnia łamiemy trochę prawo i przechodzimy przez drut kolczasty, żeby zobaczyć jeden pomnik. Kiedy Prypeć została ewakuowana po 3 dniach od katastrofy zaczęły się rabunki mieszkań, na pierwszy ogień poszedł dom kierownika elektrowni oraz kierownika miasta, władze postanowiły wtedy otoczyć cale miasto drutem oraz postawić straże. Wracamy do hotelu do Czarnobyla na kolacje, mijając stojąca ponad nami elektrownie.


Wczoraj wieczorem zrobiło się troszeczkę zamieszanie. Nagle wieczorem rozdzwoniły się nasze telefony, ludzie dzwonili i wysyłali sms czy wiadomości na fb. Z tym netem to spoczko ale z telefonami słabiej. Sms kosztuje 1 zł, połączenie wychodzące 5 zł/min a przychodzące 1 zl/min. 10 osób jeszcze można ogarnąć, więcej już nie. Przepraszamy za odrzucone połączenia i esemesy zostawione bez odpowiedzi. Media dziwnie sprawę nagłaśniają. Jak dla mnie pożar wokół elektrowni ma miejsce WOKÓŁ elektrowni, np. pod tym ogrodzeniem którego nie można fotografować. Ludzie zaczęli się nas pytać co się dzieje, czy z nami dobrze i żebyśmy na siebie uważali, my nie wiemy o co chodzi, pierwsza myśl "skąd oni wiedza ze wypiliśmy cale piwo z hotelu i planujemy napad na pobliski sklep przed godzina policyjna?". W każdym razie nic nam się nie stało, Czarnobyl I stoi jak stał, elektrownia również, pogoda jest śliczna, ptaszki ćwierkają, śniadanie jak zwykle 3 daniowe obiadowo-mięsne, wszyscy spakowani i gotowi do dalszej podróży.



Wcześniej jadąc przez Czarnobyl I Wołodia pokazał nam dom na którym widnieje napis chyba po rosyjsku "Przepraszam i do zobaczenia. Mój dom". No to naprawdę mnie rusza. Pozostawienie swojego własnego domu na pastwę niewidocznego wroga. Po tej pory w Prypeci widzieliśmy tylko budynki administracyjne, szpital, dworzec. Dzisiaj będziemy eksplorować budynki mieszkalne oraz publiczne. Perspektywa włażenia do mieszkań, w których ludzie pozostawili cały swój dobytek, który potem został rozgrabiony jest po prostu złowieszcza. Wołodia przyniósł nam radosna nowinę! W nocy przekonał jednego z kierowników Strefy, przy gorzałce, ze fantastycznym pomysłem jest wpuszczenie nas na teren zatopionych barek! A co to oznacza? Nowe hot spoty! Nie było tam jakoś super ciekawie, ale byliśmy pierwsi nie? (wcześniej żadna grupa nie dostała takiego pozwolenia). Znowu witamy Prypeć. Miasto docelowo miało mieć 75 tysięcy mieszkańców, widzieliśmy miejsca w których miały powstać kolejne budynki, z grubsza nie wyszło. Wołodia opowiadał nam jak dobrze było mieszkać w tym robotniczym mieście. Bardzo dobre połączenia do Kijowa np. wodolotem, blisko elektrownia, lasy, pola i rzeki. Dowiedzieliśmy się także ze Prypeć miała jedna z najlepszych drużyn siatkarskich. Mijaliśmy kolejne budynki: urzędu miasta, hotelu, kina i teatru "Prometeusz", domu kultury "Energetyk", miejsce gdzie co roku stała choinka oraz restauracje, w której dzień po awarii odbywało się wesele. Panna młoda była w ciąży, Wołodia mówił, ze po wybuchu lekarze doradzali dokonanie aborcji ze względu na ryzyko. Jednak ta kobieta jako jedna z wielu nie usunęła i urodziła zdrowe dziecko. Prawdziwa bombą było przedszkole i szkoła. A tam zabawki, pluszaki, klocki, male buciki i łóżeczka. W szkole była stołówka, gdzie zobaczyliśmy podłogę wysypaną maskami gazowymi. Oczywiście była tez cześć na którą wszyscy czekali z niecierpliwością w tym ja. Wesołe miasteczko z diabelskim młynem i torem dla samochodzików oraz basen, bardzo głęboki wraz ze skocznią. We wspomnianym domu kultury znajdowała się sala gimnastyczna gdzie rosło sobie aktualnie drzewo. Na terenie miasta można było znaleźć wiele easter egg'ow: jakieś obrazki pozostawione przez mieszkańców, ale tez inwencje twórcza poprzednich stalkerów. Oczywiście Polacy nie zawiedli ("bylem tu przed Toba", znak Legii). Następnie zaczęliśmy wspinać się na dach 16 piętrowego domu, widok był nieziemski. Widzieliśmy nawet w oddali Oko Moskwy. Potem szybka eksploracja mieszkań i usłyszeliśmy gwizdek nawołujący do powrotu. Potem jeszcze poczta i spacer najbardziej zarośniętymi alejkami w mieście. To jest koniec naszej przygody, wyjeżdżamy z Prypeci, oddajemy dozymetry, jemy obiad i wracamy do domu. To były wspaniale 3 dni spędzone na stalkerowaniu Zony.


Zapraszam do galerii zdjęć: http://kordiuk.wixsite.com/darkandlight/chernobyl

Posts
bottom of page