top of page

Rzym.

Na przełomie stycznia i lutego mój umysł pracował na najwyższych obrotach. Czekało na mnie stosunkowo proste zadanie do zrealizowania; jeden konkretny tydzień poza granicami Polski. Przez dwa tygodnie dzień w dzień moje oczy były wpatrzone w ekran monitora i skupione na szukaniu. Powszechnie znaną zasadą dla każdego kto podróżuje tanimi liniami lotniczymi jest dyspozycyjność, jeśli dostosujesz termin swojego wyjazdu do lotu, wtedy na pewno będzie tanio. Nie jest już jednak tak kolorowo jeżeli mamy dostępny tylko jeden termin. Pamiętając o najważniejszych zasadach przeglądania wyszukiwarek lotów: tryb prywatny, niezdradzanie terminu wyjazdu, zmiana komputerów, nie klikanie tysiąc razy na jeden cel. Jest to ważne, ponieważ jak „strona” dowie się na czym nam zależy, podnosi cenę, sprawdzone. Nic nie pasowało, nic do mnie nie przemawiało. Zdradzę w tym momencie małą tajemnicę, otóż mam takie przeczucia, takie niewielkie przeczucia, które pokazują, mi że kieruję się w dobrą stronę. Pewnego kolejnego poszukiwawczego dnia po pracy usiadłam, trochę może od niechcenia, do szukania. I tak oto moim oczom ukazał się idealny lot do Rzymu. Radości mej nie było końca. Cena? 308 zł - dużo, no ale z Poznania, odchodzą kwestie dojazdu do Berlina czy Warszawy, i ten idealny termin! Do tego nigdy nie byłam we Włoszech. Przeczucie się pojawiło, a mnie wiele więcej nie potrzeba, żeby podjąć decyzję.


Alpy Włoskie



Lot odbywał się w lutym, gdzie w Rzymie jest bardzo sroga zima, ponad 20 stopni. Przyjemnym uczuciem było zamarzanie na płycie Ławicy, aby już zaraz na Ciampino zrzucić z siebie kurtkę, czapkę i zobaczyć palemki. Stwierdziłam, że idealnie składa się ten wyjazd na zimę, bo będzie mniej ludzi naokoło, co mi bardzo odpowiada i zapewnia komfort podróżowania. I tak też było, oczywiście sporo ludzi można było spotkać w mieście, Polaków również, ale odczuwanie miasta było inne, bardziej spokojne i melancholijne. Plan na Rzym był prosty i klarowny: zobaczyć i poczuć wieczne miasto, spróbować pizzy, kawy i pysznych słodkich śniadań, odwiedzić najważniejsze, najpiękniejsze miejsca i zrobić zdjęcia. Niechcący wyszło nawet tak, że spędziłam tam Walentynki. Pierwsze trzy noce miałyśmy spędzić w hostelu, żeby mieć większą swobodę w eksploracji miasta. Miał to być hostel ale coś wyszło inaczej i wylądowałyśmy bardziej jak w bookingowym AirBnB z Włochem o imieniu Thomaso. Bardzo przyjazny i sympatyczny gość, który każdy wieczór spędzał poza domem jak statystyczny Włoch. Największym plusem był wielki balkon dookoła mieszkania oraz genialny widok na zachód i wschód słońca w połączeniu z metrem i kilometrami torów kolejowych.


Zachód słońca u Thomaso



Co do samego miasta okazuje się, ze poza centrum Rzymu jest po prostu syf. Śmieci walają się po chodnikach, kubły stoją na widoku a z nich wiadomo wylewają się śmieci. Sami rzymianie są narwani i nie umieją parkować. Uderzenie w bok jakiegoś auta, przejechanie po szklanych butelkach, zarycie o krawężnik? Nic nie robi na nich wrażenia a parkowanie nie ma żadnych moralnych i etycznych zasad. Właściwie to nikt nie przejmuje się, że stoi dwa milimetry od innego auta i najprawdopodobniej nie będzie miał jak wyjechać, on albo ten przed nim. Cały Rzym usiany jest w skutery i micro samochody, co wygląda przezabawnie, ale jest tez praktyczne biorąc pod uwagę te małe uliczki. I właśnie te małe pokrętne, wyłożono kostką brukową ulice robią duże wrażenie, są po prostu piękne w swojej naturze. Między nimi rozlokowane są tysiące knajp i barów od których zapachy przyciągają głodnych oraz spragnionych wyśmienitej włoskiej kawy. Ceny przyciągają zdecydowanie mniej. Jednak wystarczy tylko pojechać do Ostii – południowo-zachodniej części Rzymu – aby ceny spadały na łeb na szyję. Ale o tym później. Będąc u Thomaso w samym środku Rzymu, blisko stacji metra Piramide, miałyśmy genialną bazę wypadową do każdego strategicznego miejsca.




Nie wiem dlaczego tak wyszło, ale przez trzy pierwsze dni nasze kroki skierowane były na Watykan. W pierwszy dzień okazało się, że dotarłyśmy zbyt późno, żeby zobaczyć Muzea Watykańskie, w drugi byłyśmy akurat na czas, a w trzeci miała być audiencja u papieża. Ale po kolei, zabierając się za wizytę w muzeum należy być tam odpowiednio wcześnie, ponieważ eksponatów jest sporo, a kolejka przed wejściem nie pozostawiała złudzeń. Tego dnia nie wyszło, ale był chillout na placu św. Piotra, gdzie nie wiedziałam, że może być tak luźno i sympatycznie. W drodze do Watykanu, już na głównej ulicy zaczepiali nas upierdliwi przewodnicy, którzy zapewne myśleli, że przekonają nas, iż warto wydać 40 euraszków na muzeum i Bazylikę św. Piotra. Ich hasłem przewodnim było ominięcie sławnej kolejki, w której, jak twierdzili, trzeba czekać trzy godziny. Wszędzie tylko „skip the line, skip the line”. Oczywiście „the line” była długa i fajnie ją sobie ominąć, jednak nie za takie pieniądze. Wrażenia na nas nie zrobiła ich znajomość podstawowych zwrotów z j. polskiego i przekonywanie o opłacalności tej transakcji, dlatego kolejnego dnia skoro świt stałyśmy w kolejce. Nie była taka długa, czego można się było spodziewać. Oczekiwanie minęło zaskakująco sympatycznie, za sprawą pewnej starszej pani, ubranej od stóp do głów w Decathlonie, która z zainteresowaniem zapytała skąd jesteśmy, bo usłyszała słowiański język. Ona sama była Włoszką, ale mieszkającą we Francji. Sporo się nagadałyśmy o wszystkim; trochę o francuskich anegdotkach, polityce, Polsce i o podróżach. O tak, rozmowa o podróżach była ciekawa, starsza pani bowiem zobaczyła już chyba trzy czwarte świata. To spotkanie było dla mnie niesamowite. Doszłam do wniosku, że bardzo chciałabym móc kiedyś dzielić się taką ogromną wiedzą.


Luźny i sympatyczny Watykan



Muzea Watykańskie wcale nie musiały kosztować czterdzieści euro, normalny bilet był za szesnaście euro i prawie niczym się nie różnił od tego od przewodników, no jedynie przewodnikiem. Nie sądzę, żeby była konieczność dodatkowej opłaty, wszystko jest opisane w języku angielskim, a jak ktoś go nie zna to zawsze można podczepić się pod jakąś polską grupę, których było tam całkiem sporo. Muzeum robi wrażenie dzięki ogromnej ilości eksponatów, obrazów, komnat. Możemy na własne oczy zobaczyć „Pietę” Michała Anioła, apartamenty kontrowersyjnego papieża Aleksandra VI Borgii oraz Kaplicę Sykstyńską, jako watykańską wisienkę na torcie, dosłownie. Po trzech godzinach łażenia tylko to już pragniemy zobaczyć - wiemy, że znajduje się na końcu, jednak z każdym kolejnym zakrętem człowiek traci nadzieje, że kiedykolwiek, ktokolwiek do niego dotrwa. Kaplica jest naprawdę piękna, chociaż tłum skutecznie zmniejsza komfort oglądania, myślałam też, że jest troszkę większa niż w rzeczywistości. Z Kaplicy można dalej kontynuować zwiedzanie i zobaczyć na przykład papieskie samochody, aby następnie stanąć w kolejnej, długiej kolejce do Bazyliki. Można jednak skorzystać z tajnego przejścia dla grup zorganizowanych prowadzącego do niej bezpośrednio. Zgadnijcie, którą drogę wybrałyśmy. Trzeciego dnia była generalna audiencja papieska, trochę nieudana, ponieważ nas na niej nie było. Okazało się, że w czasie zimy audiencje są w pomieszczeniu. Trochę nas zmylił ten żar z nieba… Zanim dotarłyśmy do kaplicy, już było po audiencji.


Rzeka Tyber



Kolejnym przystankiem na muzealnej mapie Rzymu było Koloseum wraz z Palatynem i Forum Romanum oraz Zamek św. Anioła. Koloseum to swoiste „must see”. Bilet łączony z wyżej wymienionymi starożytnymi miejscami nie jest drogi, więc nie boli tak bardzo, a naprawdę warto. Ku mojej uldze reszta rzeczy do zobaczenia w Rzymie jest niebiletowana i znajduje się w centrum miasta, czemu towarzyszą spokoje spacery o zachodzie słońca wśród pięknych uliczek i fontann. Panteon ślicznie wpasowuje się w miasto i właśnie w tym miejscu najbardziej czuć tą rzymską starożytność i do tego za darmo! Warto po prostu przejść się po Rzymie, w całym mieście widać spacerujące pary trzymające się za ręce, grupy przyjaciół spędzające czas na rozmowach przy włoskich daniach. Odczuwałam pewną dozę prywatności, nikt na nikogo nie wskazywał, nie interesował się, nie przyglądał, co było niebywale komfortowe. Wszystkie miejsca: Schody Hiszpańskie, Fontanna di Trevi, Fontanna Czterech Rzek, Piazza Navona, Piazza del Popolo, Campo de’Fiori oraz wszelkie bazyliki i kościoły są warte zobaczenia. Polecam również wybrać się ścieżką „Aniołów i Demonów” Dana Browna i na własne oczy zobaczyć miejsca z książki i filmu, takie jak: Grób Rafaela w Panteonie, Bazylikę Santa Maria Del Popolo, plac św. Piotra, kościół Santa Maria Della Vittoria, Fontannę Czterech Rzek, Zamek św. Anioła oraz Passetto – ukryte przejście do Watykanu. Nie opłaca się kupować biletów miejskich na metro, ponieważ większość można po prostu przejść, no chyba, że nie jest ktoś fanem chodzenia, aczkolwiek wtedy można bardzo wiele stracić. Metro rzymskie nie powala, więc tym bardziej odradzam tą formę transportu. Podobno okolice dworca kolejowego Termini - gdzie łączą się dwie linie metra – są niebezpieczne o każdej porze dnia i nocy.


Koloseum



Kolejne cztery noce w Rzymie były zarezerwowane na couchsurfing; celowo wcześniej wybrałyśmy hostel (który hostelem w końcu nie był), żeby mieć więcej swobody. Nie wiadomo do końca na jakiego hosta się trafi - czy będzie chciał oprowadzać po każdym zakątku miasta, co jest oczywiście fantastyczne, ale często może nie pokrywać się z naszymi planami, czy pozostawi wolną rękę.

Korzystając z couchsurfingu należy pamiętać o takich zasadach jak: dokładne sprawdzenie profilu, łącznie z opisem warunków noclegu, przeczytanie referencji – jeżeli są. Lepiej wybierać ludzi, którzy mają jakiekolwiek, najlepiej pozytywne, rzecz jasna. Warto zwracać uwagę na swój własny instynkt, jeżeli ktoś nam nie pasuje – z opisu, ze zdjęcia, z rozmowy, z czegokolwiek - nie wybierajmy tej osoby.

Po kilku dniach szukania, mniej więcej dwa tygodnie przed przyjazdem, udało nam się znaleźć hostów na dwie noce. Na pierwszy rzut oka widać było, że dziewczyny są solidne i można wierzyć, że nie zrobią z nas idiotów, gdy staniemy im przed drzwiami. Pozostawał problem kolejnych dwóch nocy. Jakoś ciężko było znaleźć hostów w Rzymie. Nie przejmując się tym, pojechałyśmy do Ostii - jednej z dzielnic Rzymu oddalonej o 40 minut jazdy naziemnym metrem w stronę morza. Przyjechałyśmy i wpadłyśmy w osłupienie, dosłownie. Niesamowita chemia, zrozumienie i pełna chęć poznania się. Dziewczyny, czyli Bea i Silvia były idealne. Przywitały nas w otwartymi ramionami i kolacją. Od razu wpadłyśmy w wir rozmów. Miałyśmy wiele wspólnego, co bardzo ułatwiało sprawę. Już na samym początku dostałyśmy propozycję pozostania na kolejne dwie noce, co rozwiązywało problem braku dachu nad głową do końca wyjazdu. Bea dała nam klucze od domu co jest największym levelem zaufania w couchsurfingu. Dzięki temu miałyśmy pełną swobodę decydowania o tym co robimy, kiedy przychodzimy i wychodzimy. Najczęściej jednak wieczorami, jako, że żadna z nas nie jest fanem nocnych imprez - zwłaszcza w Rzymie i za takie pieniądze - wracałyśmy do domu na kolacje i kolejną dawkę ciekawych rozmów. W międzyczasie dziewczyny zrobiły nam prawdziwą carbonarę, a my im troszkę mniej prawdziwe pierogi. Wykorzystałyśmy jakiś dziwny ser, który smakował trochę jak topiony, ale podany z cebulką dawał wrażenie głębokiej polskości. Swoją drogą włoska pizza jest naprawdę pyszna, wystarczy tylko dobre ciasto, pomidory, oliwki i można nacieszyć podniebienie. W podzięce za gościnność, podarowałyśmy naszym hostom Soplicę o smaku orzechowym, pocztówkę oraz magnes z Poznania.

W Ostii pomimo, że jest to dzielnica nadmorska ceny były zdecydowanie niższe niż w samym Rzymie, dlatego codzienne słodkie śniadania z kawą i cornetti wjeżdżały z pobliskiej kawiarni. Chociaż można by przypuszczać, że ceny spadły ze względu na zimę (23 stopnie!). Na plaży prawie nie było żywej duszy i nikt nie myślał, żeby przy takim ziąbie moczyć nogi w morzu, oprócz nas rzecz jasna. Odwiedziłyśmy jeszcze starożytne ruiny w Ostia Antica i mogłyśmy z czystym sumieniem wracać do Polski.


Galeria zdjęć – kliknij tutaj



1073 zł – 7 dni

Lot Ryanair – Poznań Ławica – Rzym Ciampino – Poznań Ławica – 308 zł

Hostel – 246 zł

Pamiątki – 59 zł

Jedzenie – 199 zł

Zwiedzanie – 216 zł

Transport – Lotnisko, Ostia – 45 zł



Posts
bottom of page