top of page

Nowy Jork.

Mieliśmy plan, który zmieniał się prawie codziennie z powodów niezależnych od nas. Na samym początku miała być podróż na trzy tygodnie do Nowej Zelandii. Na końcu stanęło na dziesięciu dniach w Nowym Jorku oraz dwóch na Islandii. Nawet tej Islandii się nie spodziewaliśmy w takiej formie. Wyszło po prostu spontanicznie. Jedyne co było ustalone to loty oraz nocleg w Nowym Jorku. A to i tak trochę na ostatnią chwilę.


Jak wspomniałam zaczęło się od Nowej Zelandii, przez którą zaczęłam wyrabiać wizę do Stanów Zjednoczonych. A to dlatego, że przesiadki początkowo miały odbywać się przez USA. Jak już zaczęłam całą procedurę to chciałam od razu wizę turystyczną, a nie tylko transferową. Wypełniłam wniosek DS-160 (przez trzy godziny) na specjalnej stronie. Określiłam dokładnie jaka to ma być wiza, czyli B-2 oraz w jakim miejscu odbędzie się rozmowa z konsulem. Wybrałam Warszawę, można jeszcze Kraków. Po szczęśliwym uzupełnieniu wszystkich rubryk otrzymałam numer, który mogłam podać zakładając konto na kolejnej specjalnej stronie, na której wypełniłam kolejny formularz i zapłaciłam za wizę 180$, czyli 560 zł. Po zapłacie dostałam kolejny numer, dzięki niemu mogłam się umówić na rozmowę z konsulem. Sama rozmowa była lekka, miła i przyjemna. Miałam przed sobą trzy okienka. W pierwszym powiedziałam jaki jest mój cel podróży. Tak naprawdę jeszcze nie mieliśmy celu, ale roboczo ustaliłam, ze będzie to Nowy Jork na dwadzieścia dni. W kolejnym oddałam odciski palców. W trzecim odbyła się właściwa rozmowa. Cel podróży, z kim, na ile, czy jestem pielęgniarką, w jakich krajach byłam do tej pory. Troszkę mnie to zbiło z tropu, ostatecznie wymieniłam wszystkie. Miałam wątpliwości co do Rosji, ale były one niepotrzebne. Po chwili usłyszałam "do sobaszenia w Nowym Jorku" i już wiedziałam, że dokonałam tego!


Stany Zjednoczone były moim marzeniem, do tego miałam już wizę, dlatego zgłosiłam wniosek do mojego przyjaciela o to, żeby może jednak wybrać się do USA. On nie oponował i tak właśnie wylądowaliśmy w NYC. Jedyna zmiana była taka, że nie dwadzieścia dni, a dziesięć. Można by stwierdzić, że kto zamienia Nową Zelandię na Nowy Jork? No o gustach się nie dyskutuje, a i tak daleka podróż by nam nie wyszła, bo wyjazd się skrócił.


Cała akcja rozpoczęła się także od tego, że mieliśmy możliwość kupienia lotów z Islandii do Nowego Jorku w trybie standby. W skrócie mówiąc są to bilety bez zapewnionego miejsca w samolocie. Wchodzimy wtedy kiedy jest miejsce, a jak go nie ma czekamy na następny. Dowiadujemy się o tym czy lecimy dopiero przy okazji odprawy na lotnisku. Największą zaletą tego typu biletów jest oczywiście cena. Tym sposobem dostałam się z Isnaldii do Nowego Jorku za 490 złotych w dwie strony. Dodając do tego lot z Poznania wychodzi razem 893 złote za podróż w dwie strony. Nic tylko korzystać.


Zapraszam na moją relację z tej podróży. Udostępniałam ją w czasie rzeczywistym na facebook'u.


DZIEŃ 1


Jeszcze troszkę to do mojego mózgu nie dociera. Chyba dopiero jak przejdę przez amerykańskiego celnika na nowojorskim lotnisku JFK i postawie nogi za bramkami to uwierzę co się dzieje! Spełniam swoje marzenia! Odkąd pamiętam chciałam na własne oczy zobaczyć USA, zwłaszcza NY po filmowych hitach "Kevin sam w Nowym Jorku" i "Uwierz w ducha". Minęło tyle lat, marzenia rozrastały się, a ja nie myślałam, że kiedyś się spełnią. Nie wyjeżdżałam tak daleko...ale potem zdarzyła się Rosja i już poleciała lawina! Jaki jest plan? Przed nami 10 nowojorskich dni, aparat i ogólny zarys tego co chcemy zobaczyć. A co przyniesie miasto, tego nie wiemy.


Zanim przygoda w USA na dobre się zacznie, miałam okazję zaczerpnąć trochę islandzkiego pustkowia, mroźnego wiatru i oceanu. Tak naprawdę to nie spodziewałam się, że lądując o 19 w Reykjaviku, cokolwiek będę w stanie zobaczyć. Standardowo geografia mnie pokonała i tak jak na Tajwanie zapomniałam o położeniu wyspy (robi się ciemno o 18), tak tutaj też nie wykazałam się wiedzą. Na Islandii właściwie to się ciemno tak naprawdę nie zrobiło w ogóle. Tym sposobem zobaczyłam fantastyczny klif i ocean o zachodzie słońca, plaże usłaną wielkimi kamlotami, bezkres wulkanicznego pustkowia, most pomiędzy dwoma płytami tektonicznymi oraz naturalne miejsce z którego wydobywa się gorąca woda i para wodna i nie jest to gejzer. Ten niewielki skrawek półwyspu pokazał mi niebywałe piękno Islandii!


Pomiędzy kontynentami - płyty tektoniczne: euroazjatycka i północnoamerykańska

Valahnúkamöl - klify

Valahnúkamöl - klify

Valahnúkamöl - klify

Gorące źródło


DZIEŃ 2


Udało się! Przekroczyłam granicę Stanów Zjednoczonych! Po kilku zawirowaniach wylądowaliśmy na JFK i od razu udaliśmy się do naszego hosta z Airbnb - przemiłej starszej pani, która pierwotnie pochodzi z Ekwadoru. Mieszkamy aktualnie w dzielnicy Queens, bardzo blisko Manhattanu.

Pierwsze nasze korki poczyniliśmy w stronę Lower Manhattan oraz Brooklyn Bridge. Widzieliśmy piękną panoramę mostu na tle ogromnych wieżowców skąpanych w chmurach. Jeszcze dalej byliśmy w stanie dojrzeć nawet malutka Statuę Wolności!

Pogoda od początku nas nie rozpieszczała, dlatego z powodu deszczu zdecydowaliśmy się pójść do New York Transit Museum. Niepozorne muzeum transportu okazało się zaskakujące. Wiedziałam, że będzie można zobaczyć w nim budowę pierwszej nowojorskiej linii metra (1900 rok!), ale nie spodziewałam się historii z 11 września 2001 roku, huraganu Sandy (2012) oraz wielkiej awarii zasilania, która dotknęła część Kanady i USA (2003). Gdy wspominamy tragiczne wydarzenia z ataku na World Trade Center, myślimy głównie o zawalonych wieżach. Po wizycie w muzeum dowiedziałam się jak to wszystko wyglądało ze strony komunikacji miejskiej, jaką rolę odegrali pracownicy, jak wyłączono cały system metra, jak zarządzano ewakuację ludzi uwięzionych na stacjach i wagonach. Poznałam historię kierowców autobusów oraz ludzi, którzy po ataku przetrząsali każdy tunel metra w poszukiwaniu materiałów wybuchowych. Dowiedziałam sie także, że wieże WTC były zbudowane na specjalnym podkładzie. Dlatego, gdy już sie zawaliły nie uszkodziły ważnych punktów, a woda nie zalała całego systemu nowojorskiego metra.


Będąc w okolicach Lower Manhattan, poszliśmy w kierunku serca Nowego Jorku, One World Trade Center. Obok tego ogromnego budynku, znajduje sie znane wszystkim Ground Zero. Jeżeli Amerykanie chcieli upamiętnić ofiary zamachu 11 września to zrobili to dobrze. Naszym oczom ukazaly sie dwa ogromne kwadraty o powierzchni dwóch bliźniaczych wież. Są to fontanny do których spływa woda, na samym środku jest dziura, do której spada dalej. Z tej perspektywy nie wiadomo jak głęboko. Naokoło obudwu fontann, sa wypisane nazwiska osób, które zginęły. Wszystkich osób. World Trade Center, Pentagon, loty 11, 77, 93, koordynatorzy akcji ratunkowych, bataliony, ekipy strażackie, policjanci. Przy niektórych nazwiskach włożone były białe różne. Oznaczało to, że tego dnia ta osoba ma urodziny. To wszystko było głębokie i spowodowało uderzający efekt.

Pogoda wciąż się nie poprawiała, dlatego mając 7-day pass na nieograniczone jazdy metrem, skoczyliśmy zobaczyć niektóre stacje. Na przykład Cortland Street, która podczas ataków zawaliła się. Udaliśmy się także taka linią metra, która pozwoliła nam przejechać Manhattan Bridge i zobaczyć panoramę wieżowców z innej perspektywy. Piękny widok! Powolo robiło się ciemno więc skoczyliśmy jeszcze na skąpany w światłach Times Square. No i właściwie to nie ma tam nic ciekawego. Owszem bilboardy robią niebywałe wrażenie, ale jest kupa ludzi i trzeba uważać na Kapitana Ameryke, Batmana czy Myszkę Miki, którzy usilnie chcę się przytulać, robić zdjęcia i jeszcze wziąć za to kasę. Może efekt też byłby lepszy jakby w strategicznym miejscu nie postawili jakiegoś nadmuchanego namiotu, który skutecznie psuł atmosfere no i każde zdjęcie.


Manhattan i Brooklyn Bridge

Muzeum Transportu

Stacja metra - zawalona podczas ataków 9/11

Miejsce pamięci 9/11

Miejsce pamięci 9/11

Times Square


DZIEŃ 3


Wiecie czego mi w tym Nowym Jorku brakuje? Taksówek. Ale tych prawdziwych, żółtych fordów crown victoria, przerobionych ze starych, wysłużonych radiowozów. Policyjnych czarno białych fordów z napisem NYPD rownież nie uświadczymy. Całe miasto przerzuciło się na toyoty. Widzieliśmy dosłownie jedego forda, przerobionego z kolei z radiowozu na zwykły samochód, bez żadnych napisów, ale klimat pozostał.


Kolejnego dnia naszej podróży pogoda dalej nie dopisywała. Już straciłam nadzieję, że w tym mieście kiedykolwiek świeci słońce. Zerknęliśmy na nasza listę rzeczy do zrobienia i znowu wybraliśmy atrakcje, które nie zmuszały nas do chodzenia w deszczu. Poszliśmy na śniadanie w postaci dunkin donuts, a potem za pomocą kombinacji różnych linii metra dojechaliśmy z Queens do American Museum of Natural History. Zanim jednak weszliśmy do środka, uraczyliśmy się pysznymi bajglami. W muzeum sędziliśmy dobre pięć godzin. Tak naprawdę to zobaczyliśmy wszystko co się dało. Od dinozaurów, ssaków, gadów poprzez meteoryty, kosmos, wulkany aż do plemion obu Ameryk, Afryki i Azji.

Następnym przystankiem na mapie była dzielnica Greenwich Village. W samym sercu, na Christopher Street znajduje się bardzo ważne dla społeczności LGBTQ miejsce - pub o nazwie "Stonewall Inn". 28 czerwca 1969 doszło do nalotu nowojorskich policjantów na knajpę, w efekcie czego doszło do zamieszek w całej okolicy. Trwały one jeszcze przez kilka dni. To powstanie spowodowało narodzenie się międzynarodowego ruchu na rzecz osób LGBTQ. Bardzo chciałam odwiedzić to miejsce 17 maja, ponieważ w tym właśnie dniu obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Przeciw Homofobii, Transfobii i Bifobii. Wiele miejsc w Nowym Jorku: restauracje, puby, sklepy, solidaryzowały się wywieszając tęczową flagę.


W okolicy Christopher Street znaleźliśmy McDonald'a, grzechem byłoby być w USA i nie zjeść potrójnego cheeseburgera. Sama knajpa była na piętrze, przez dłuższy czas po prostu obserwowaliśmy masy nowojorczyków przemierzających ulicę, natomiast w tle widzieliśmy klasyczne boiska do koszykówki otoczone wysoką siatką. Standardowy amerykański obrazek. Potem udaliśmy się na ulicę Prince 102, aby zobaczyć dom Sama i Molly, bohaterów kultowego filmu " Uwierz w ducha" z Patrick'iem Swayze i Demi Moore. Budynek jest trochę odnowiony ale wygląda bardzo podobnie. Musimy jeszcze udać sie na stację metra Franklin Station, na której również nagrywane były sceny z filmu. Na sam koniec dnia zobaczyliśmy Washington Square Park, na którym niespodziewanie wzięliśmy udział w akcji kobiet mającej na celu walkę z dyskryminacją ze względu na płeć, wyrównanie pensji, ograniczenie zwolnień z pracy po urlopie macierzyńskim i wiele innych. Była muzyka i przemówienia ważnych w Nowym Jorku kobiet, wśród nich do zgromadzonego tłumu mówiła sama wice burmistrz miasta (deputy mayor - teoretycznie można ująć to jako wice, burmistrz może powołać kilka osób do pomocy w różnych dziedzinach.


Muzeum Historii Naturalnej - T-Rex

Pub Stonewall Inn

Pub Stonewall Inn - opis zamieszek

Zwykła ulica Nowego Jorku

Washington Square - prawa kobiet oraz przemówienie vice-burmistrz


DZIEŃ 4


Udało się! Podczas naszych wczorajszych wędrówek po mieście moje oczy ujrzały dwie piękne żółte taksówki oraz jeden radiowóz pod szyldem forda crown victoria! Piękny widok i jaki klimat!


Wystartowaliśmy kolejnego dnia z Queens udając się na nasza najbliższa stację metra, Broadway, wrzuciliśmy jeszcze na śniadanie super smacznego bajgla. Tym razem na tapecie pojawił się Central Park. Zaczęliśmy od południowo-wschodniej strony, tam gdzie przy 5 alei stoi znany hotel, The Plaza. To wlaśnie w nim pokój wynajął Kevin, a także rozmawiał z samym Donaldem Trumpem w jednej ze scen filmu. Do hotelu można spokojnie wejść i pozwiedziać. Widać dokładnie kto wszedł tam właśnie w tym celu, aparaty, plecaki, wygodne buty do chodzenia przeplatały sie z teczkami, garniturami i eleganckimi strojami z Indii czy innych krajów gdzie nosi się takie rzeczy. Bogactwo i przepych ale w dobrym stylu.


Polecam rozpoczęcie zwiedzania parku wlaśnie od strony południowo wschodniej, jest tam po prostu bardzo ładnie. Tylko na początku trzeba przebić się przez ludzi, którzy proponują przejażdżki konne bądź rowerowe, naprawde nie warto! Kupe pieniędzy to kosztuje a najlepiej po prostu kierować się przed siebie. Nam to zajęło jakieś dwie godziny, aby dojść na druga strone a przy okazji zobaczyć najważniejsze atrakcje. Między innymi fontannę Bethesda, obok której Kevin uciekał przed bandytami. Widzieliśmy rownież pomnik Władysława Jagiełły, albo jak usłyszeliśmy Dżagielly :D

Park jest wielki i bardzo ładny, sa miejsca gdzie nie można wchodzić z psem, są boiska do baseball'a, basen, dużo pomników i niesamowita roślinność, wszystko to jest zadbane i czyste. Po przejściu całego Central Parku udaliśmy się do metra, obok którego górował prezydencki wieżowiec Trump International Hotel and Tower. Naszym celem był budynek, "The Dakota" po zachodniej stronie parku. W tym właśnie budynku, w bramie został zastrzelony John Lennon. Zaraz obok w usytuowane jest Strawberry Fields, gdzie można zobaczyć miejsce pamięci z napisem "Imagine". Klimat tego miejsca jest niesamowity, do tego w tle pewien starszy pan grał na gitarze i śpiewał właśnie ten hit. Warto przystanąć, posłuchać, zatrzymać sie na chwile, pomyśleć....


Postanowiliśmy złapać metro i pojechać do Hell's Kitchen, jednej dzielnic Manhattanu. Tak jak Greenwich Village tak i to miejsce miało swój styl i klimat, ulice były większe, budynki bardziej brudne, na ulicy leżało więcej śmieci, a ludzie też jacyś inni. Stamtąd udaliśmy się wzdłuż rzeki Hudson do jednego z naszych must see, the High Line. Jest to park naziemny, przerobiony z linii kolejowej! Nowojorczycy genialnie to zrobili! Ławki, belki, leżaki z drewna a wśrod tego bujna roślinność i stare tory. Naokoło nowoczesne wysokie wieżowce oraz stare ceglane budynki ze schodami ewakuacyjnymi. A na samym końcu jedzenie i zapach burgerów!


Hotel Plaza

Central Park

Władysław Jagiełło

Miejsce pamięci Johna Lennona

The High Line

The High Line


DZIEŃ 5


"The plane crashed into World Trade Center One. We are fine. We are in World Trade Center Two." - ofiara, mężczyzna dzwoniący do swojej mamy, WTC 2, Południowa Wieża, 89 piętro.


"I don't want to that day was end. That day was a day which I shared with Sean." - żona ofiary


O godzinie 8:46, 11 września 2001 roku, zdarzyło się coś czego mózg po prostu nie ogarnia. Samolot linii United Airlines, lot numer 11, uderza w północną wieżę World Trade Center, pomiędzy 93 a 99 piętrem. Kolejna maszyna, o godzinie 9:03, lot numer 175, znika pomiędzy piętrami 78 i 84 wieży południowej. Tak rozpoczyna się wtorkowy, nowojorski poranek, który już na zawsze zostanie zapamiętany.


Przeczytałam na jednym z blogów, "nie warto iść do 9/11, chyba, że jest się fanem gruzu". Nie wiem w jakim ten ktoś był miejscu, ale zakładam, że w muzeum gruzu. 9/11 jest miejscem do którego trzeba iść, poczuć to co się wydarzyło. Jest to miejsce wyjątkowe i po prostu bardzo dobrze zrobione. Zaczynając od jego położenia, poprzez dozowanie emocji, aż do ogromnego zbioru rzeczy i informacji. Muzeum znajduje się dokładnie w miejscu, w którym kiedyś stały dwie bliźniacze 110 piętrowe wieże. Głęboko pod ziemią. Widzieliśmy dokładne, odkopane fundamenty, tuż obok ściany, o której wspominałam, przy okazji muzeum transportu. Ściany (slurry wall), która oddzielała to miejsce od rzeki Hudson i nie pozwoliła na zalanie całego systemu metra oraz gruzowiska.


Rozpoczynając zwiedzanie muzeum nie przypuszczaliśmy, że spędzimy tam 9 godzin, nie zabraliśmy ze sobą jedzenia. Ale w ogóle nam to nie było potrzebne. Cały czas, bez przerwy przemierzaliśmy kolejne sale zagłębiając się głębiej w tragedię, minuta po minucie. Wiemy już co zdarzyło się przed katastrofą, jakie były nagłówki gazet, kiedy wystartowały wszystkie samoloty (loty 11, 175, 77, 93), jak terroryści przeszli odprawę, jakie mieli miejsca, co zgłaszały kontrolerom ekipy z samolotów. I wreszcie, kiedy i jak samoloty uderzyły w wieże, jak się zawaliły, jak lot numer 77 uderzył w Pentagon oraz dlaczego lot 93 rozbił się w Shanksville. Były zdjęcia, filmy, wspomnienia, nagrania, rzeczy znalezione w gruzach, kaski, siekiery, drzwi od samochodów, silnik samolotu, zniszczona karetka, wóz strażacki oraz stojak z przypiętymi rowerami. Właścicieli tych rowerów nigdy nie odnaleziono. Widzieliśmy historie i zdjęcia prawie wszystkich ofiar. Wiemy też co działo się po atakach, jak wyglądało szukanie ludzi, sprzątanie gruzowiska, ile osób zaangażowało się w pomoc. Zobaczyliśmy plakaty, które ludzie wieszali w każdym możliwym miejscu, aby znaleźć swoich bliskich. Mogliśmy oglądać budowę miejsca pamięci.


W muzeum można także poznać historię ataku na WTC w dniu 26 lutego 1993 roku. Wtedy terroryści wjechali na parking podziemny, na poziom B2. Zostawili ciężarówkę wypchaną ładunkami wybuchowymi, uciekli, a po minucie ją zdetonowali. Zginęło 6 osób, około tysiąc zostało rannych. Staliśmy dokładnie w tym miejscu, w którym doszło do wybuchu.

Po przejściu wszystkiego związanego z atakiem, mogliśmy dowiedzieć się jak terroryści przygotowywali się do zamachu, jak wyglądało ich amerykańskie szkolenie na pilotów. Pokazana została rownież historia Al-Kaidy z uwzględnieniem Osamy Bin-Ladena. Na koniec zobaczyliśmy reakcję całego świata na zamachy, flagi, rysunki, słowa wsparcia, laurki namalowane przez dzieci. Wszystko to zebrane razem było bardzo poruszające. A już na sam koniec, wychodząc z muzeum, zobaczyliśmy skąpane w delikatnych światłach fontanny pamięci, nad którymi, wysoko w chmurach górował One World Trade Center.


*w miejscu poświęconym atakom na WTC nie można było robić zdjęć.


Slurry Wall i ostatnia kolumna, która pozostała na Ground Zero

World Trade Center - część wieży północnej

Wóz strażacki, odkopany z gruzów

Okładka New Yorker'a po atakach

DZIEŃ 6


Wczoraj przeżyliśmy najbardziej nowojorski dzień od początku naszej podróży! Zaczęliśmy standardowo od bajgla z dwoma jajkami, serem i szynką w naszym Queens. Co jak co, ale taki zestaw wystarcza na prawie cały dzień łażenia po mieście. Następnie wsiedliśmy do metra na stacji Broadway, aby udać sie na samo południe Manhattanu, do Staten Island Ferry. Stamtąd chcieliśmy popłynąć właśnie na wyspę Staten, żeby po drodze zobaczyć Statuę Wolności. Dlaczego nie na Liberty Island, gdzie właściwie stoi Statua? Po pierwsze bo to było za darmo, po drugie omineliśmy dosłownie kilometrowe kolejki do standardowych statków płynących na wyspę. Po trzecie zaoszczędziliśmy czas i zadbaliśmy o nasz komfort psychiczny. Chyba nie byłabym w stanie znieść takiego stężenia turystów na metr kwadratowy. Na naszym promie było tłoczno, ale nie aż tak. Podróż na Staten zajmuje tylko 25 minut, podczas których można podziwiać wspaniałą panoramę Manhattanu. A w połowie drogi również Statuę Wolności.


Gdy już zakończyliśmy nasze promowe przygody, naszym celem został Brooklyn Bridge. Mieliśmy zamiar przejść cały most. Tak też zrobiliśmy, przeciskając się przez tabuny ludzi, którzy wpadli dokładnie na ten sam pomysł. Ledwo co udało nam się zrobić zdjęcia sobie nawzajem na tle mostu. Z resztą nie było już takiego problemu. Gdy już doszliśmy do końca, pstryknęliśmy jeszcze fotki w bardzo znanym miejscu, czyli Dumbo. Jest to część Brooklynu przy samym moście brooklyńskim, w której można zrobić ciekawe zdjęcia Manhattan Bridge.


Na wieczór zostawiliśmy sobie wisienkę na torcie. Empire State Building. Jego punkt widokowy na 86 piętrze stracił trochę sławy na rzecz One World Observatory (102 piętro), dlatego kolejki do niego nie były jakieś tragiczne. Mając CityPass zajęło nam to jakieś dwie minuty. Na początku wjechaliśmy na 80 piętro, aby zobaczyć małą wystawę dotyczącą budowy Empire State. Następnie powinniśmy udać sie windą na 86 piętro, na punkt obserwacyjny. Użyliśmy schodów, bo przeczytałam gdzieś, że takowe są i można nimi ominąć kolejki przy windach, które akurat jakoś dziwnie na górze wystąpiły. A, że okazało się to jednak zabronione, no cóż, co omineliśmy to nasze. Widok z Empire State był niesamowity, wybraliśmy akurat taką porę dnia, aby załapać się na zachód słońca i noc. Spędziliśmy na górze dobre dwie godziny, podziwiając widoki ze wszystkich czterech stron. No warto było.


W ogóle jaka jest sytuacja z widokami w Nowym Jorku. Otóż są 3 punkty obserwacyjne: Empire State Building, One World Observatory (One World Trade Center) oraz Top of the Rock (Rockefeller Center). Zastanawialiśmy się, które z nich wybrać. Nie poszlibyśmy na więcej niż jedno, ponieważ cena każdego z nich to jakies 36$. Ja najchętniej wjechałabym na One World, ale tego nie było w naszym CityPass (o tym później), za dużo ludzi oraz w sumie stwierdziłam, że to ja chce patrzeć na One World. Odpadło. Podrzuciłam Top of the Rock, żeby patrzeć z kolei na Empire State. No, ale Piotrek wolał na Empire i poddał w wątpliwość mój pomysł, zwłaszcza, że Rockefeller Center jest niższe. Poczytaliśmy trochę i po wspólnej debacie utwierdziliśmy się w przekonaniu, że Empire State najlepiej pasuje do naszych upodobań. Obejmuje nasz CityPass, jest wysoko, ma 360 stopni, nie ma ograniczenia czasowego jak Top of the Rock i widać pięknie One World Trade Center.

Co do różnych pass'ów. Nowy Jork oferuje wiele opcji zniżkowych. My zdecydowaliśmy się na CityPass za 82$ obejmujący trzy atrakcje z listy, a jako dodatek można było omijać kolejki. Co bardzo się przydało w 9/11, gdzie lunął taki deszcz, że jak byśmy czekali jak zwykli śmiertelnicy, to nic by z nas nie zostało. Jest jeszcze opcja 6 atrakcji za 126$, ale wtedy trzeba iść na wszystko, żeby się opłacało. A my chcieliśmy tylko na 4: National Museum of Natural History, Intrepid Sea Air & Space Museum, 9/11 Museum i Empire State Building. Za jedno musieliśmy zapłacić osobno.


Manhattan

Statua Wolności

Brooklyn Bridge

Brooklyn Bridge

Manhattan Skyline - Empire State Building

Manhattan Skyline - Empire State Building


DZIEŃ 7


Następny poranek w Nowym Jorku postanowiliśmy spędzić w Intrepid Sea, Air & Space Museum. Co tam w ogóle sie znajduje? Otóż lotniskowiec USS "Intrepid", okręt podwodny USS "Growler" oraz masa samolotów i helikopterów usadowionych na płycie lotniskowca oraz w hangarze wewnątrz niego.


Intrepid, wcielony do służby w sierpniu 1943 roku, brał aktywny udział w walkach na Pacyfiku z Japończykami. Przyczynił się do zatopienia i uszkodzenia kilku pancerników oraz wspierał ataki na japońskie pozycje. To na nim Will Smith w filmie "Jestem legendą", odbijał piłeczki golfowe w opuszczony Manhattan.


Growler natomiast stacjonował w Pearl Harbor, gdzie w latach 50-tych, uczestniczył w licznych szkoleniach przed misją "Regulus Deterrent Mission". Growler wypłynął na pełne wody z zapasem rakiet uzbrojonych w głowice nuklearne, a jego położenie owiane było tajemnicą. Konieczne było pełne zanurzenie przez dłuższy czas, co stanowiło wyzwanie dla załogi. Ekipa okrętu, żyła w ciągłym stresie, ponieważ jeżeli otrzymaliby rozkaz wystrzału, najprawdopodobniej od razu odkrytoby ich pozycje i zestrzelono. Podczas misji trwającej od marca do maja 1960 roku, Growler nie wystrzelił żadnego pocisku.


W muzeum mogliśmy rownież zobaczyć pierwszy w Stanach Zjednoczonyh wahadłowiec, "Enterprise". Na początku miał nazywać się "Constitution". Jednak fani "Star Trek'a", wysłali petycje do prezydenta o zmianę nazwy. Była to maszyna ćwiczebna, która nigdy nie osiągnęła orbity. Jego budowę zakończono we wrześniu 1976 roku.

Obok Intrepid'a stoi także "Concorde", naddźwiękowy samolot pasażerski, o silniku turboodrzutowym. Maszyna używana była przez British Airways oraz Air France na trasach transatlantyckich z londyńskiego Heathrow oraz paryskiego Charles’a de Gaulle’a na lotniska JFK w Nowym Jorku i Dulles w Waszyngtonie. Wycofane zostały z różnych powodów, między innymi przez katastrofę samolotu w 2000 roku, ataki z 11 września 2001 roku, duże zużycie paliwa oraz małą ilość pasażerów.


Po czasie spędzonym w Intrepid, postanowiliśmy na luzie przejść się po mieście. Trafiliśmy do Little Italy, gdzie ze spokojem można było znaleźć wszelkie włoskie przysmaki. Jednak tą część Manhattanu skutecznie wypiera Chinatown. No w tym miejscu to było genialnie. Poczułam się jak w Tajpej, tylko że budynki były takie bardziej nowojorskie, ze schodami ewakuacyjnymi na zewnątrz. Bardzo ciekawy widok! Znaleźliśmy też miejsce, w którym obok flagi amerykańskiej, wywieszona była tajwańska. Chinatown jest idealne na tanie zakupy, to tutaj można znaleźć fajne ciuchy z kultowym napisem I <3 New York. Trafiliśmy też do Lower East Side oraz East Village, gdzie zjedliśmy w polskiej knajpie " Little Poland".


USS Intrepid

USS Intrepid

Chinatown


DZIEŃ 8


Kolejnego dnia nastąpił spadek naszych chęci do robienia czegokolwiek w tym mieście. Znowu zaczęło padać. Postanowiliśmy w takim wypadku zobaczyć Grand Central Terminal, który nie był tak ekscytujący jak wszyscy mówią. Ciekawy był jedynie wielki Apple Store na samym środku stacji. Tłumy, padający deszcz, klaskony, które przysięgam powinni im z tych wszystkich samochodów powywalać, przeszkadzały nam bardziej niż zwykle. Nawet leżące śmieci, okazały sie okropniejsze. Naganiacze, rodem z watykańskiego "skip the line", zaczęli być jeszcze bardziej napastliwi. Wszystko było jakieś takie bardziej.


Potem popełniliśmy najgorszy błąd. W godzinach szczytu znaleźliśmy się w metrze. Nie byłoby to tak tragiczne, gdybyśmy nie musieli zmieniać linii dokładnie na Times Square. Jedyne co zatrzymywało mnie przed eksplozją było " Killing me softly" wyklepywane na takim wypukłym bębenku w kształcie odwróconego żółwia, dokładnie na naszym peronie. Melodia zdecydowanie mnie uspokoiła. Przestało padać, więc udaliśmy się w stronę Flatrion Building. To ten taki bardzo skośny budynek. Po drodze minęliśmy Empire State. Widziany z dołu, prezentuje się naprawdę okropnie. Dopiero wtedy to zauważyłam. A może to wina tego dnia. Weszłam do księgarni, nie mieli książki, którą chciałam. Kupiłam inną. Deszcz znowu zaczął siąpić.


Zdecydowaliśmy się zmienić otoczenie i pojechać na Wall Street, wciąż korzystając z nielimitowanych przejazdów. Jutro się kończą, to trzeba wycisnąć z nich wszystko. Samo Wall Street nie powaliło nas na kolana, ot kolejne wielkie wieżowce. Byk był fajny, chociaż nie można przy nim zrobić ciekawego zdjęcia. Zawsze ktoś nieproszony wszedł w kadr. Na koniec dorzuciliśmy sobie jeszcze Rockefeller Center. Zdecydowanie lepiej się prezentuje, gdy stoi przed nim świąteczna choinka. Tak jak w Kevinie.


Grand Central Terminal

Finansowy Byk

Flatrion

Rockefeller Center


DZIEŃ 9


Całe szczęście, że opuściliśmy Nowy Jork na jeden dzień. Zaczęło robić się tam ciężko i przytłaczająco. Skorzystaliśmy z okazji i za jedyne 15$ w jedną stronę, pojechaliśmy do Waszyngtonu. Chcieliśmy wybrać się pociągiem, ale niestety hajsy były za duże. Wylądowaliśmy w autobusie, podróż zajęła nam nieco ponad 4 godziny. Start zaplanowany był na 6, więc my zwarci i gotowi opuściliśmy mieszkanie w Queens o 4:35, jadąc kombinacją linii metra N i 7. Metro działa 24/7, więc nie było żadnego problemu z dojazdem na zachodnią stronę Manhattanu.


Dojechaliśmy do stolicy USA lekko po 10. Wychodząc z Union Station od razu zobaczyliśmy przed sobą Kapitol. Właściwie idąc wprost na niego, a następnie w prawo, w ulicę National Mall, można było zobaczyć wszystko co najważniejsze, za jednym zamachem. Wyszedł z tego wszystkiego całkiem spory spacer. Wszystkie muzea pod szyldem Smithsonian Institute są darmowe, dlatego odwiedziliśmy National Museum of Natural History. Ale tylko po to, aby zobaczyć bogatą kolekcję kamieni i minerałów. Chyba nie zniosłabym kolejnych ssaków, gadów i historii wszystkim plemion na świecie. A mieliśmy też lepsze rzeczy na głowie. Po trasie skoczyliśmy pod ogrodzenie Białego Domu, następnie do miejsca pamięci Jefferson'a, Luther King'a oraz Lincoln'a, z którego rozpościerał się znany widok na Monument Waszyngtona. Dzień był piękny, oprócz upału i przypieczonych odkrytych części ciała, bardzo przyjemnie było przejść się obok rzeki Potomac oraz licznych zielonych drzew, zamiast wysokich wieżowców i wiecznego trąbienia.

Naszym celem był Cmentarz Narodowy w Arlington. To chyba on zrobił na mnie największe wrażenie. Zawsze chciałam go zobaczyć. Te rzędy małych białych nagrobków, wśród trawy, pagórków i drzew mają niesamowitą moc przekazu. Znajduje się tam około 400 tysięcy pochowanych żołnierzy ze wszystkich wojen w jakich brały udział Stany Zjednoczone. Z ciekawych miejsc na cmentarzu to Grób Nieznanych Żołnierzy, przy którym pełniona jest warta honorowa 24 godziny, 365 dni w roku oraz grób prezydenta Johna F. Kennedy'ego.


Tuż obok położony jest Pentagon, czyli Departament Obrony Stanów Zjednoczonych. A przy ścianie w którą 11 września 2011 roku uderzył uprowadzony samolot znajduje się miejsce pamięci wszystkich 184 ofiar zamachu. Każda ławka w parku razem z małą fontanną, symbolizuje jedną ofiarę.

O godzinie 19, startował nasz autobus powrotny do Nowego Jorku. Opóźnienie spowodowało, że na Manhattanie zameldowaliśmy się dobrze po północy. Staliśmy jeszcze w korkach (o północy!). Ludzi na ulicach tyle samo co zwykle. Właściwie noc za bardzo nie różniła się od dnia. To miasto po prostu nigdy nie śpi.


Kapitol

Biały Dom

Cmentarz w Arlington

Monument Waszyngtona


DZIEŃ 10


Po jednodniowym tripie do Waszyngtonu i późnym powrocie do domu długo odsypialiśmy. Lilia, nasz host, wykorzystując tą sytuację przygotowała nam śniadanie. Myślę, że jej cierpliwość po prostu się skończyła i nie mogła już znieść naszej ciągłej odmowy. A my po prostu nie chcieliśmy wyżerać jej lodówki. Mieszkanie z nią było bardzo przyjemne i bezproblemowe. Bardziej przypominało Couchsurfing niż AirBnB. Przyzwyczajona do coucha i małych podarunków z kraju z którego się pochodzi, wzięłam ze sobą pocztówkę. Napisaliśmy kilka słów i wręczyliśmy ją Lilii. Bardzo się ucieszyła! Zapraszała nas gorąco znowu do Nowego Jorku jak i Ekwadoru, w którym ma ogromną rodzinę. Oby każdemu przytrafiał się taki gospodarz!


Tak zakończyła się nasza mała podróż do Stanów Zjednoczonych. Jeżeli, ktoś ominął jakiś odcinek tej fascynującej historii, to nie martwcie się, nie dam o sobie zapomnieć! Wrzucę to wszystko na bloga, dodam jakiś wstęp, ciekawsze zdjęcia, koszty wyjazdu i podsumowanie. No bo co ja właściwie sądzę o tej Ameryce? Widziałam tylko dwa miasta, no ale coś już z tego można stworzyć.


Wyjazd z USA nie zakończył całej naszej podróży! Po sześciu godzinach lotu powrotnego na Islandię, zrobiła się szósta rano. Niewiele się zastanawiając wypożyczyliśmy auto i ruszyliśmy przed siebie. Jestem ogromnie wdzięczna Piotrowi za to, że pokazał mi piękno Islandii. On jako stały mieszkaniec tego kraju, robił za przewodnika. I tym sposobem zobaczyłam wodospad Öxarárfoss, położony niedaleko historycznego miejsca Þingvellir. Na tym obszarze, w którym stykają się płyty tektoniczne (euroazjatycka i północnoamerykańska), ponad tysiąc lat temu zebrał się pierwszy parlament, który funkcjonuje do dziś. To tutaj ogłoszono niepodległość Islandii w 1944 roku.

Sama podróż z jednego punktu do drugiego była niesamowita! Ta droga pośrodku wulkanicznych pozostałości obrośniętych mchem, pojedyncze domki, pasące się konie i owce, brak drzew, niziny przechodzące od razu w ogromne wzniesienia, a za nimi jeszcze większe góro-wulkano-lodowce. Coś przepięknego! Naszym celem był Geysir, czyli gejzer od którego zaczęto używać tej właśnie nazwy do opisania źródeł geotermalnych. Kiedyś Geysir wyrzucał wodę na około 80 metrów, teraz generalnie jest uśpiony. Obok niego znajduje się Strokkur, aktywny gejzer, który wybucha na 30 metrów co około 5-10 minut. Po raz pierwszy w swoim życiu widziałam gejzer! Wyrzucił gorącą wodę aż trzy razy!

Potem była wisienka na torcie. Ogromny wodospad Gullfoss, mierzący ponad 30 metrów z kilkoma kaskadami. Wrażenie potęgi wody naprawdę gwarantowane. Zdjęcia tego nie oddają. Na sam koniec pozostał nam spacer po stolicy kraju, Reykjavíku. Około 1/3 mieszkańców Islandii mieszka w tym mieście. Reykjavík, został założony w 874 roku przez norweskiego wikinga Ingólfur'a Arnarson'a.


Islandia jest przepiękna, ale trzeba sobie powiedzieć wprost, zimna i wietrzna. Dla takiego zmarzlaka jak ja, na pewno jest ona wyzwaniem. Może byłoby mi prościej gdybym nie wylądowała na pięcio stopniowej Islandii po trzydziesto stopniowym nowojorskim upale. Aczkolwiek nie byłam też materiałowo przygotowana. Po prostu założyłam na siebie wszystko co miałam. Widoki zrekompensowały wszystkie niedogodności. Po dwunastu godzinach złapałam swojego Wizzaira do Poznania, aby kolejną noc spędzić na pokładzie samolotu.


Gullfoss

Strokkur

Öxarárfoss

Geysir


PODSUMOWANIE


Trzeba powiedzieć to wprost i bez owijania w bawełnę. Moje marzenie nie zostało spełnione. Nowy Jork i Waszyngton to za mało żeby poczuć Stany Zjednoczone. Oczywiście można było sie tego spodziewać. No ale myślałam, że jednak może trochę więcej Ameryki w tej Ameryce będzie. Nowy Jork jest wyjątkowy, jestem pewna, że to jedyne takie miejsce na świecie. Jego historia, położenie, zabudowa, ogromna pajęczyna linii metra, znaczenie na arenie światowej oraz niesamowita rożnorodność kulturowa tworzy mieszankę wybuchową. Tam można znaleźć ludzi każdej narodowości, na ulicy usłyszeć każdy język, zjeść każdą, nawet najbardziej wymyślną kuchnię świata. Nowy Jork jest najbardziej zaludnionym miastem w USA. Mieszka w nim ponad 8,6 miliona osób. Każdy z pięciu okręgów jest inny, posada swój charakter, budynki i ludzi. Manhattan, Bronx, Queens, Brooklyn i Staten Island, dzielą się jeszcze w swoim obrębie na mniejsze dzielnice i części. To wszystko było wspaniałe. Ale coś sprawiało, że nie było tam tak fantastycznie. To miasto jest po prostu dla mnie za duże, za tłoczne, za głośne, za mało przewiewne. Wysokie wieżowce przytłaczają. Ceny odstraszają. Mimo to bardzo się cieszę, że zobaczyłam muzeum 9/11, muzeum transportu, widok z Empire State, One World Trade Center, Statuę Wolności, park High Line, Waszyngton oraz te wszystkie miejsca znane mi tylko z wiadomości telewizyjnych czy filmów. Wyjazd z Nowego Jorku do Waszyngtonu był zbawieniem. Tam można było oddychać pełną piersią. Dało się odczuć kompletnie inny klimat miasta. Może bez tej gonitwy? Bez tej masy ludzi? Wiem, że miasto określane Wielkim Jabłkiem warto zobaczyć, ma ono wiele do zaoferowania, każdy znajdzie coś dla siebie. Lilia, nasz gospodarz, przyjechała do Nowego Jorku w 1969 i od razu się w nim zakochała. Ta miłość trwa do dzisiaj. Lilia powiedziała nam, że najbardziej zakochana jest w Manhattanie. Ja rzecz jasna, w żaden sposób tego nie poczułam. Wiem, ze Ameryka stoi jeszcze przede mna nieodkryta. Do NYC już nie pojadę. Będę szukać spełnienia moich marzeń na prowincji, w różnych stanach, parkach narodowych i kanionach. A jeżeli będą to miasta, na pewno nie na wschodnim wybrzeżu. No może poza Miami, które gdzieś też mi w głowie gra. Teraz najchętniej wróciłabym do Azji. Tam mi się podobało i właśnie tam chciałabym się udać następnym razem.


Galeria zdjęć:

Nowy Jork - kliknij tutaj

Islandia - kliknij tutaj


Podsumowanie wydatków:

Loty: Poznań - Keflavik - Poznań (Wizzair) - 403 zł

Loty: Keflavik - Nowy Jork (JFK) - Keflavik (Icelandair) - 490 zł

Nowy Jork - Waszyngton - Nowy Jork (Megabus) - 134 zł

Transport - 308 zł

Jedzenie - 358 zł

Noclegi (Airbnb)- 1642 zł

Pamiątki - 134 zł

Zwiedzanie - 446 zł

Pakiet internetu z Islandii - 140 zł

Razem: 12 dni - 4055 zł




Posts
bottom of page