top of page

Sycylia.

Sycylia jest największą wyspą na morzu śródziemnym, razem z innymi mniejszymi, tworzy we Włoszech region autonomiczny o liczbie mieszkańców przekraczającej pięć milionów. Posiada własną flagę. Z sześciu aktywnych wulkanów we Włoszech, aż trzy znajdują się na Sycylii. W tym Etna, czyli najwyższy oraz największy wulkan w Europie (3340 m n.p.m).

Aktywność wulkaniczna Etny jest jedną z najlepiej udokumentowanych, pierwsze wzmianki o erupcjach sięgają 1500 roku p.n.e.

Sycylijska mafia Cosa Nostra jest najstarszą, najbardziej rozprzestrzenioną oraz najbardziej tradycyjną mafią na świecie. Jej siedzibą jest Palermo, w północno-zachodniej części wyspy.


Włoska wyspa została przez nas wybrana bardzo spontanicznie. Na tapecie było jeszcze kilka miejsc takich jak Cypr czy Malta, jednak ceny biletów lotniczych dziwnie poszybowały w górę, dlatego nasz wzrok padł na Sycylię. No i tutaj zaczęło się pasmo moich błędów pod szyldem żółtodzioba. Na początku rzuciłam się na promocję, jak Reksio na szynkę. Mało przemyślałam ten zakup. Nie. W ogóle nie przemyślałam zakupu biletów na lot skoro świt z Katowic, do których trzeba jeszcze dojechać. Jak i tego, że lotnisko w Pyrzowicach jest oddalone od dworca w Katowicach o około 40 km! Nie ma szans, żebym zapłaciła za taksówkę, komunikacją miejską zajmowało to dokładnie dwie godziny, więc pozostało poszukanie jakiegoś transferu lotniskowego. Ze strony internetowej można się dowiedzieć, że "Linia Lotnisko" kosztuje 27 zł w jedną stronę oraz 46 zł w dwie strony. Niestety nie są to korzystne połączenia jeżeli chodzi o godzinę, tym bardziej w nocy. Moje podłamanie popełnionymi błędami zwiększało się, gdy nagle udało mi się znaleźć połączenie transferowe firmy Matuszak, za jedyne 20 zł w jedną stronę, skorelowane ze wszystkimi lotami, które odbywają się na lotnisku w Pyrzowicach. Co najważniejsze w przypadku opóźnienia kierowca, czeka na pasażerów. Idealnie, wszystko zaczęło grać jak powinno. Loty i transport załatwiony, zostały jeszcze noclegi oraz co tak naprawdę chcemy tam zobaczyć.

Jako, że do wykorzystania był tylko tydzień, samolot lądował w Katanii, po wschodniej stronie wyspy, zdecydowaliśmy się właśnie na tą część Sycylii. Wybraliśmy właśnie Katanię oczywiście, Etnę (nasze must see), Taorminę oraz Syrkauzy z wyspą Ortigia.


Grafitti na jednej z bram - Katania


KATANIA


Wylądowaliśmy na Międzynarodowym Lotnisku Catania-Fontanarossa i stamtąd musieliśmy udać się do centrum Katanii oddalonego o 7 km. Starałam się poszukać jakiegoś taniego transportu do miasta, jednak jeżeli chodzi o miejskie autobusy to naprawdę trudno się zorientować jak jeżdżą, kiedy jeżdżą i w ogóle skąd. Padło na zwykły lotniskowy autobus który kosztował 4 euro za osobę, droga zajmowała 20 minut. Drogo, trudno. Nasz hostel Welcome Home Apartment, znajdował się tuż przy przystanku autobusu, dworca kolejowego Catania Centrale oraz centrum miasta. Po krótkich poszukiwaniach znaleźliśmy mikroskopijny napis na domofonie, zadzwoniliśmy i...i nic. Zero odzewu. Dziewczyny, które stały obok nas, były ta tyle uprzejme, żeby zadzwonić po kogoś. "Ten ktoś" powiedział, ze będzie za dziesięć minut. Ale takie włoskie dziesięć, czyli właściwie dwadzieścia. Tak, też się stało, minęło dwadzieścia minut i powitała nas przesymapatyczna Włoszka, która dodała, że ma pewien "problem z pokojami dwuosobowymi", no i, że właściwie to ich nie ma, ale coś nam załatwi, oczywiście w tej samej cenie. I tak po kilku telefonach trafiliśmy do B&B Black&White, kilkadziesiąt metrów dalej. Tam powitał nas Mateo, który ani słowa nie mówił po angielsku. Naszym tłumaczem była Włoszka, ale jak już poszła to przerzuciliśmy się na uśmiechy, "grazie" i "prego". Tak jak kiedyś wspomniałam, wystarczy uśmiech, chęci obydwu stron i nie trzeba znać języka. Okazało się, że standard pokoju jest lepszy za te same pieniądze! Po rozłożeniu swojej niewielkiej ilości rzeczy i krótkim śnie, poszliśmy na podbój miasta. Szczerze, Katania nie przypadła mi do gustu. Było tam jeszcze więcej śmieci, niż mówi o tym standard włoski. Uliczki jakieś takie mało klimatyczne i generalnie brzydkie. Żebyśmy się jeszcze dobrze zrozumieli, ja lubię jak jest brzydko, ale to było jakieś takie bez wyrazu. Przeszliśmy się trochę deptakiem na ulicy Via Etnea, który doprowadził nas do placu z ruinami Rzymskiego Amfiteatru. Wypiłam tam najtańsze w życiu espresso, które kosztowało pół euro! Spróbowałam też lokalnego przysmaku - brioche con gelato - lody w słodkiej bułce. Następnie naszym oczom ukazał się Ogród Bellini, pełen palm i dziwnych rozłożystych drzew. Na koniec dnia pozostało tylko zjeść jakąś tanią kolację. Trip Advisor twierdził, że dobrą opcją jest Pizza del Centro, gdzie margherita kosztuje tylko 2,5 euro! Właściwie po tym już nie było co ze sobą zrobić, dlatego powróciliśmy do naszego hostelu odpocząć, ponieważ następnego dnia czekała na nas Etna!


Amfiteatr Rzymski - Katania

Trochę historii - Katania


ETNA


W przypadku chęci zdobycia największego w Europie wulkanu, czyli Etny, w systemie budżetowym (tanio), konieczne było przekopanie Internetu, przebicie się przez mnóstwo nieprzydatnych informacji. A to wszystko przez ludzi, którzy mają najwłaściwszą teorię na ten temat i próbują wcisnąć, że na Etnę to trzeba tylko i wyłącznie z przewodnikiem, wycieczką, wynajętym samochodem czy kolejką linową. Rozwiewając wszelkie wątpliwości to: najtańsza opcją poza autostopem oczywiście, jest autobus startujący o godzinie 8:15 z Catania Centrale (w sezonie od 15 czerwca do 15 września dodatkowo jeszcze o 11:20), ze stanowiska nr 10, który oczywiście z żaden sposób nie jest opisany, żadną nawet najmniejsza tabliczką, aczkolwiek jesteśmy w stanie dojrzeć pojazd z napisem "ETNA" z przodu. Koszt to 6,60 euro w dwie strony. Autobus jedzie na Etnę do stacji kolejki linowej Rifugio Sapienza, po drodze zatrzymując się w Nicolosi. Podróż trwa około dwóch godzin. W tym czasie na pewno poznasz ludzi dosłownie z całego globu. Z nami jechało małżeństwo z Polski, Niemcy, Bułgarzy, Chińczycy (jak wszędzie), Włosi, Rosjanie. W międzyczasie jakiś wygadany pomocnik kierowcy rozładowywał atmosferę, rzucając kilka zdań na temat ludzi oraz ich narodowości.


W takiej przyjemnej atmosferze przemieszczaliśmy się coraz wyżej i wyżej, aby w pewnym momencie znaleźć się wśród srogich śniegów Etny. Jechaliśmy jeszcze jakiś czas w górę po ostrych zakrętach, mijając ludzi sprzedających jabłuszka (takie do zjeżdżania), a także kilka domów, niegdyś zamieszkałych a teraz w połowie pochłoniętych przez lawę. Stacja kolejki Rifugio Sapienza znajduje się na wysokości 1900 m n.p.m., stamtąd można załadować się do kolejki linowej (30 euro w dwie strony) albo po prostu iść pod górkę. Wybraliśmy opcję drugą i wspięliśmy się całe 600 metrów wyżej do Terminal Finivia, czyli końcowej stacji kolejki. Zajęło nam to jakieś dwie godziny. Droga była stroma, ale nie tak bardzo, żeby nie dało się tego dokonać. Należało jedynie uważać na lodowe placki, na których nie trudno o wywrotkę. Z tej wysokości bardzo ładnie było widać dymiące kratery. Klimat tego miejsca był naprawdę niesamowity. Z chęcią poszlibyśmy jeszcze wyżej, niestety nasz autobus odjeżdżał o 16, na spóźnionych nie czekał, o czym dobitnie byliśmy poinformowani na początku. Wzięliśmy sobie te słowa do serca i zaczęliśmy schodzić w dół, pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie, raz niesamowite słońce, zaraz potem mgła i zachodzące na oczy chmury. Wiemy na pewno, że było warto się tak pomęczyć i obcować z dziką krainą z dala od szlaków turystycznych, innych ludzi i wydeptanego śniegu.


Dymiąca Etna

KATANIA


Następnego dnia udało nam się załapać na śniadanie w naszym hostelu. Składało się z sucharków, rogalików, pakowanego dżemu, jakiś słodkości, no i oczywiście kawy. Nic nadzwyczajnego, ale w cenie noclegu, więc nikt nie narzekał. Na migi dogadaliśmy się z panią od śniadania, że "zostawimy tutaj nasze plecaki, pójdziemy na targ rybny i za godzinę wrócimy". Tak też zrobiliśmy, bez większego zastanowienia minęliśmy brzydkie uliczki aby dotrzeć do Katedry Świętej Agaty, która z zewnątrz wygląda całkiem imponująco. Obiekt był kilkukrotnie odbudowywany z powodu wielu trzęsień ziemi oraz erupcji wulkanu, dlatego nie przetrwał do naszych czasów w pierwotnej wersji. Obok katedry znajduje się słynny targ rybny. Jestem pewna, że w sezonie można odczuć na nim niebywały klimat, który rozpościera się po wszystkich okolicznych uliczkach w akompaniamencie przekrzykujących się Włochów z dodatkiem zapachu sera i ryb. Teraz było tak tylko troszkę gwarno, a całe targowisko można było przejść w pięć minut.


Katedra św. Agaty - Katania

Targ rybny - Katania



Na tym zakończyła się nasza mała przygoda z Katanią, odebraliśmy bagaże z hostelu i skierowaliśmy się w stronę dworca Catania Centrale, aby wskoczyć w pociąg do Taorminy, jednego z najpiękniejszych miast we Włoszech, a może i na świecie. podczas całej podróży zdecydowaliśmy się na transport kolejowy Trenitalia. Był to sprawdzony, szybki i niedrogi sposób przemieszczania się, a mnie sprawiło ogromna frajdę, skorzystanie z włoskich pociągów. Bilet z Katanii do Taorminy kosztował 4,30 euro.


TAORMINA


Chyba jedyną bolączką tego miasta jest odległość dzieląca je od dworca kolejowego. To znaczy właściwie jest ono blisko, tyle że miasto znajduje się na szczycie, a dworzec na poziomie morza, u podnóża góry. Ale! Dwoje naszych rodaków, którzy razem z nami zdobywali Etnę, sprzedali nam świetny tip na dotarcie do Taorminy! Powiedzieli nam, że mamy iść, aż zobaczymy rozwidlenie koło jednego z hoteli, tam w lewo, zobaczymy potem znak, że pieszym nie wolno wchodzić i właśnie tam mamy iść. Tak też zrobiliśmy. Wspinaczka po stromej ścieżce zajęła nam jakieś dwadzieścia minut. W ten właśnie sposób zaoszczędziliśmy dobre trzy kilometry spaceru pod górkę do naszego kolejnego noclegu, B&B Iris. Po trasie weszliśmy jeszcze na wspaniałe espresso i lokalny przysmaki: cannoli - rurki z ciasta wypełnione kremem z ricottą (nie kupiło mnie) oraz arancini - smażone ryżowe kulki z nadzieniem składającym się najczęściej z mięsa, groszku i mozzarelli (zdecydowanie mnie kupiło! Cena? 2 euro) Po takim wspaniałym obiedzie udaliśmy się do naszego gospodarza. Powitał nas sympatyczny Włoch, pokazał przepiękny i czysty pokój z widokiem na morze! Po raz pierwszy miałam widok na morze! W tle było nawet widać kontynentalne Włochy! Wieczór spędziliśmy na chodzeniu po tych wszystkich pięknych i bardzo włoskich uliczkach. Dopiero w Taorminie poczułam ten sycylijski klimat!



Podobno miasto to miasto luksusu i szpanu, do którego nie warto przyjeżdżać na więcej niż dwa dni, a najlepiej to w ogóle zrobić sobie jednodniowy wypad z Katanii. Nic bardziej mylnego. Oczywiście jest tutaj trochę drożej, niż w innych miejscach. Właśnie tutaj nocleg kosztował nas najwięcej pomimo, że był jednym z najtańszych w mieście, ale naprawdę warto! Co trzeba zobaczyć? Główną ulicę czyli Corso Umberto, który zaczyna się wejściem przez bramę Porta Messina aż do Porta Catania. W międzyczasie miniemy piękne Piazza Duomo wraz z XIII-wieczną Katedrą św. Mikołaja, naprzeciwko zobaczymy barokową fontannę z pierwszej połowy XVI wieku. Następnie zatrzymamy się przy tarasie widokowym na Piazza IX Aprile, z którego możemy podziwiać błękitne morze. Z Corso Umberto wejdziemy w malutkie uliczki, a jak będziemy uparci to znajdziemy naprawdę prześliczne miejsca. Idąc dalej miniemy ulicę Via Teatro Greco, która poprowadzi na wprost do antycznego greckiego teatru, zbudowanego w III wieku p.n.e.! Cena biletu normalnego to 10 euro, ulgowy 5 euro. Dużo, ale to trzeba zobaczyć! Przy odrobinie szczęścia, oprócz widoku na morze, góry, miasto, teatr, zobaczymy także dymiącą Etnę oraz kontynentalne Włochy. Jego położenie jest wręcz zjawiskowe! Powiem szczerze, że pomimo nie za dobrej pogody bardzo się cieszę z podróżowania poza sezonem, w lutym. Wszystko przez tą małą ilość innych ludzi. Myślę, że trudno byłoby nacieszyć się miastem w gwarze i ścisku, płacąc za to jak za zboże. Jeżeli chcemy wybrać się na romantyczny spacer to polecam Villa Comunale (ogrody miejskie). Znajdziemy tam miejsce do odpoczynku, w otoczeniu pięknej roślinności z widokiem na morze. Gdy już znudzi nam się zgiełk sycylijskiego miasta, polecam zejście niżej w stronę morza (nie pojechanie kolejką linową za pieniądze), aby zobaczyć Isola Bella (Piękną Wyspę). Można dostać się do niej jedynie idąc krocząc w wodzie po kamienistej plaży (w zależności od pory roku). Wstęp na wyspę jest płatny (4 euro), można tam zobaczyć willę oraz egzotyczne rośliny.


Teatr Grecki - Taormina

Jak wyglądał kiedyś Teatr Grecki - Taormina

Piazza IX Aprile

Piazza IX Aprile

Villa Comunale

Jeżeli chodzi o kwestie jedzenia, to oczywiście można w Taorminie wydać fortunę. Ale wiadomo, nie trzeba tego robić. Przy Porta Catania, można znaleźć małą knajpę L’arco, serwującą sycylijski street food, czyli arancino, w wielu smakach. Natomiast po drugiej stronie Corso Umberto, przy Porta Messina, znajduje się Rusti & Co Taormina. Średniej wielkości knajpa w stylu trattorii, w której podają pyszne arancino oraz makarony. W takich miejscach nie stosuje się coperto, czyli należności doliczanej do rachunku, zazwyczaj 1 lub 2 euro. Coperto powinno byc podane w menu. Omijamy wszelkie lokale z napisem "ristorante". Ceny jak z kosmosu.


Kiedy już nacieszyliśmy oczy i brzuszki, przyszła pora na podróż do Syrakuz, a dokładniej na wyspę Ortigia. Po słodkim włoskim śniadaniu, pożegnaliśmy naszego gospodarza i ruszyliśmy na dworzec (przypomnienie - u podnóża góry), tym razem jednak drogą naokoło, bo było z górki. Kupilismy bilet za 9 euro i po około dwóch godzinach mogliśmy wysiadać na stacji Siracusa. Stamtąd ruszyliśmy od razu do sklepu po zaopatrzenie, ponieważ w kolejnym noclegu, Stella Del Mare, mieliśmy do dyspozycji kuchnię! Kupiliśmy parmezan za grosze, makaron, wspaniałe pesto, sos pomidorowy, sałatę i pomidorki koktajlowe. Ta kuchnia to była najlepsza rzecz jaka nam się przytrafiła!


ORTIGIA


Wyspa Ortigia to historyczne centrum Syrakuz. Jej powierzchnia jest niewielka, jedyne pół kilometra kwadratowego, ale za to pełna ślicznych uliczek, restauracji, pizzerii, barów i kawiarni. Z trzech stron otoczona jest morzem, nie znajdziemy tutaj żadnej konkretnej plaży, a jedynie stare miasto otoczone murem. Przy moście łączącym Syrakuzy z wyspą znajdują się ruiny świątyni Apollina, pochodzącej z VI wieku p.n.e.. Na wyspie po prostu warto iść przed siebie i eksplorować. Na pewno dojdziemy do Piazza Duomo z Katedrą Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, wzniesioną w miejscu starożytnej świątyni Ateny, a także na Plac Archimedesa i piękną fontannę Artemidy. Fontanna przedstawia scenę z mitologii greckiej, w której Artemida - bogini łowów zamienia w źródło swoją nimfę o imieniu Aretuza, która ucieka przed prześladującym ją bogiem rzek, Alfejosem. Alfejos aby być z Aretuzą, sam zamienił się w rzekę, aż dotarł za nią na Sycylię. Żródło Aretuzy znajduje się w zachodniej części wyspy. Na południu możemy zwiedzać zamek Castello Maniace, oferuje on głownie ciekawe widoki. Wieczorem trzeba wybrać się właśnie na ten skrawek Ortigii aby podziwiać malownicze zachody słońca. Biorą pod uwagę, że zdecydowaliśmy się jedynie na wyspę, nie było za bardzo czasu na zwiedzanie Syrakuz. W mieście można zobaczyć między inni - Amfiteatr Rzymski, Ołtarz Zeusa, Park Archeologiczny z Uchem Dionizosa czy Teatr Grecki. Przy teatrze nawet już byliśmy, ale doszliśmy do wniosku, że widzieliśmy już śliczny teatr w Taorminie, zdecydowanie lepiej położony niż ten, a dodatkowy wydatek był bardzo niekorzystny. Na wyspie Ortigia spędziliśmy naprawdę fajny czas. Niestety nie powiem nic na temat jedzenia, ponieważ gotowaliśmy w naszej super kuchni!


Piazza Duomo

Świątynia Apollina

Ortigia


Kolejnego, już niestety ostatniego dnia, wróciliśmy z Syrakuz do Katanii jak zwykle pociągiem (6,90 euro). Stamtąd zabraliśmy się autobusem transferowym na lotnisko (4 euro), aby przejść się do bardzo blisko położonego noclegu B&B Aeroporto Catania. Ku naszemu zdziwieniu nie oferował on wcale śniadania, w przeciwieństwie do tego co mówi jego nazwa. No cóż, obeszło się bez tego. Chcieliśmy jeszcze na koniec zobaczyć jakąś normalną plażę z piaskiem. Google Maps stwierdziło, że możemy iść w linii prawie prostej i zajmie nam to może pół godziny. Okazało się jednak, że prosto to iść nie można, trzeba jakąś drogą z tirami, wzdłuż ogromnego płotu lotniska, gdzie pobocze tonęło w śmieciach. Przechodząc przez jakieś krzaki, zepsute ogrodzenia i opuszczone hotele letniskowe, dotarliśmy do plaży. Woda była piekielnie zimna, wiało niemiłosiernie, posiedzieliśmy dziesięć minut, żeby nie było, że się tyle namęczyliśmy, a nawet nic z tego nie będzie. Wynagradzał nam to wszystko piękny widok na Katanię i górującą nad nią Etną. Wróciliśmy tą samą straszą drogą zanim się ściemniło. Tak skończyła się nasza wyprawa na Sycylię. Koniecznie musimy tutaj wrócić! Jest jeszcze mnóstwo do zobaczenia, a to była tylko wschodnia niewielka część tego włoskiego raju!


Katania z Etną w tle


Galeria zdjęć - kliknij tutaj


Podsumowanie wydatków:

Loty: Katowice - Katania - Katowice (Wizzair) - 323 zł

PKP: Poznań - Katowice - Poznań - 128 zł

Transfer: Katowice - Lotnisko Pyrzowice - Katowice - 40 zł

Transport - 146 zł

Jedzenie - 336 zł

Noclegi - 471 zł

Pamiątki - 30 zł

Zwiedzanie - 42 zł


Razem: 7 dni - 1516 zł









Posts
bottom of page